Sunday, November 05, 2006

Zabieranie Polski za granicę

W Wielkiej Brytanii parlamentarzyści przyjmują petentów w różnych sprawach osobiście w swoich rejonach wyborczych, niezwykłe prawda...

Od czasu gdy Jack Straw oznajmił, że prosi zawoalowane muzułmanki o zdjęcie ich veils kiedy przychodzą do jego biura, w Wielkiej Brytanii rozgorzała dyskusja o integracji mniejszości religijnych/narodowych.

Integracja a właściwie jej brak jest problemem, jak się okazało znacznie wiekszym niż przypuszczano. Przez wiele lat rządów Partii Pracy (Labour Party) starano się odmienić tradycyjną Brytanie i uczynić z niej państwo wielokulturowe. Założono że, lokalne środowiska wchłoną ludzi wyznających różną religię, ideologię, światopogląd, mających inną kulturę czy pochodzenie.

Niestety propagatorzy tej idei nie wzieli pod uwagę, że niektóre środowiska są zupełnie niekompatybilne z ideą wolności słowa, demokracji i całego szeregu wartości tradycyjnie utorzsamianych z Wielką Brytanią. Powodowało to powstanie enklaw a nawet gett gdzie kultywowano odmienna kulturę, język i tradycje. Zawoalowane twarze, obcy jezyk na ulicy, dziwne zwyczaje, powodują u "tubylców" zaniepokojenie.

Jedną z najliczniejszych grup narodowościowych w Wielkiej Brytanii są Polacy, głównie dzięki "zręcznej" polityce gospodarczej kolejnych bulbońskich rządów. Z przerażeniem zauważam, że bardzo duża częśc rodaków przyjeżdza tu i od pierwszego dnia zaczyna tu budować małą Polskę.

Nie starają się zintegrować, nie interesuje ich poznanie bogatej kultury tego kraju, zwyczajów, humoru. Tłumaczą się tym że przyjeżdzją by zarobić i wrócic a nie mieszkać tu. Mam mieszane uczucia bo z jednej strony pieniadze to nie wszystko i ja nie przyjechałem tu dla forsy a standard życia spadł nam znacznie przez pierwszych kilka lat pobytu na wyspach. Z drugiej jednak strony każdy ma swój pomysł i powód do emigracji, nie zamierzam stawiać jednego powodu wyżej niż drugiego jednak trochę mnie to boli.

Zaczyna się to niewinnie od ściągnięcia dekodera Polsatu czy Cyfry. Pracują w grupach z innymi polakami, razem mieszkają, razem chodzą do pubu czy na zakupy. Polacy nie chcą chodzić do angielskich kościołów katolickich tylko do polskich. Ostatnio wybuchła awantura bo polacy domagali sie prawa porozumiewania po polsku w pracy. Coraz częściej pojawiają się w brytyjskich mediach pogłoski o "polskich gettach".

Od kiedy stare mądre powiedzenie "When in Rome do like Romans do." nie ma już zastosowania?

Saturday, November 04, 2006

Wszyscu lubią się fotografować

Tylko niektórzy wydaja się być skromniejsi niż inni.

Żadko pisze o bulbonii bo w sumie nie dotyczy mnie to już. Jednak jako, że mam szczęście i żyję wolnym kraju, pozwalam sobie czasem skomentować cos co wpadnie mi w oko. Dojrzałem na Onecie taką oto informację:

"Dziennik": od wczoraj nie można robić zdjęć premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu z boku.
Informację o zakazie robienia zdjęć premiera z profilu, fotoreporterzy otrzymali przed wczorajszą konferencją prasową. W sali ustawiono specjalną barierkę, a dodatkowo przestrzegania zakazu pilnowali pracownicy biura prasowego rządu.

"Nie ma potrzeby robienia zdjęć premierowi z profilu" - mówi rzecznik rządu Jan Dziedziczak. Jego zdaniem, takie obostrzenia to powszechna praktyka.


Bardzo chciałbym zobaczyć jak rzecznik Tony'ego Blair'a wyjaśnia paparazzi pracującego dla np. Sun'a że nie wolno Tony'ego fotografować z profilu. To byłoby coś wartego obejżenia.

Może pan prezydent pofatygowałby się do Wielkiej Brytanii, gdzie już niedługo zresztą zamieszkiwać będzie większość obywateli bulbonii, i wziął ze sobą paru tych komediantów z bióra prasowego. Dobrze byłoby aby cała ta wesoła czereda zobaczyła co to jest wolna prasa i jak reaguje ona na próby jej ograniczania.

Szaleństwo świątecznych zakupów

Do portu w Suffolk wpłynął Emma Maersk - największy na świecie towarowy statek morski. Przypłynęło nim do Wielkiej Brytanii 45000 ton różnych produktów świątecznych z Chin. Emma Maersk ma blisko 400 metrów długości i szerokość porównywalną z 6 pasmową autostradą M25. Setki gapiów przyglądało się jak 3 holowniki wprowadzały tego kolosa do portu. W Suffolk wyładowano z niego 3000 kontenerów.

W Wielkiej Brytanii szaleństwo świątecznych zakupów rozpoczęło się juz kilka tygodni temu. Od początku października większość sklepów na high street przystrojona jest w choinki, bombki i inne świąteczne gadżety. Szaleństwo zakupów z pewnością przyczyni się do pogłębienia ogromnego i tak zadłużenia brytyjczyków.

Wielka Brytania jest krajem najbardziej zadłużonym ze wszystkich krajów europejskich. Łączne zadłużenie społeczeństwa Wielkiej Brytanii wynosi nieco ponad 1 trylion (czyli 1 tysiąc miliardów, czy inaczej tysiąc tysięcy milionów) funtów. To więcej niż łączne zadłużenie całej Afryki i Ameryki Południowej. Największa częśc tej ogromnej sumy to zadłużenie hipoteczne, krótkoterminowe i długoterminowe pozyczki, zakupy nakredyt (np samochody), karty kredytowe i inned drobniejsze formy zaciągania długu. Na statystycznego brytyjczyka (wliczając niemowlęta i emerytów) przypada dług w wysokości blisko 17000 funtów.

Jednak przeciętnemu brytyjczykowi nie spędza to snu z powiek. Stabilna gospodarka i pomyśne prognozy na przyszłość pozwalają dać upust rządzy posiadania i zakupy to jeden z bardzo popularnych sposobów na spędzenie weekendu.

Friday, November 03, 2006

Label Cloud

Znalazłem na sieci fajny mod do bety Blogger'a. W Blogger'ze beta umożliwiono oznaczanie postów przy użyciu labels (etykietka brzmi jakoś dziwnie, więc będę używał angielskiego - label), widać je pod postami. Można nimi oznaczać posty celem łatwego i szybkiego filtrowania artykółów na dany temat. Label cloud to modyfikacja do oryginalnego widgetu Blogger'a, labels zebrane są jedna za drugą w kolejności alfabetycznej, wielkość i nasycenie koloru label oznacza orientacyjną ilość postów (większe nasycenie i większe litery - więcej postów).

Zainteresowanym podaję źródło
labels cloud

Wednesday, November 01, 2006

Niepotrzebne dyskusje

Jakiś czas temu odezwał się do mnie Damian z GBritain.net. Podesłał mi link do jednego a threadów na forum dyskusyjnym mówiącym o zasiłkach. Od kiedy pamiętam mniej więcej co pare dni ktoś tam dopytuje sie o wszelkiego rodzaju zasiłki. Jeszcze niedawno pewnie zebrałbym sie i napilsał kolejny rant na forum wyjaśniający dlaczego zasiłki są szkodliwe, w jaki sposób szkodzą społeczeństwu i dlaczego są niesprawiedliwe itd.

Nie żebym miał jakieś szczególne powody by nie lubić zasiłków, wyrażam jedynie swoje niezbyt popularne, jak sie okazało, wśród emigracji opinie. Zastanawia mnie dlaczego tak wielki procent polaków w UK uważa że zasiłki, mieszkania od miasta i różne inne komunistyczne wynalazki, są potrzebne, co więcej uważają że im się należą od razu po przyjeździe.

Mogę jedynie snuć przypuszczenia dotyczące źródła tego zdumiewającego problemu. Wydaje mi się że w dużej mierze wynika ono z zakotwiczonego w polakach braku poszanowania własności. Większość ludzi nie zastanawia się zupełnie nad pochodzeniem wielu rzeczy. Uważają, że pieniądze na zasiłki daje im przecież państwo, czyli są niczyje więc należa się każdemu. Bardzo to wygodny punkt widzenia i upraszcza wiele rzeczy.

Ciekaw jestem czy ci sami domagający się zasiłków uwazaja, że ćwierć miliona Bułgarów i Rumunów wybierających się tutaj 1 stycznia 2007 roku również powinno mieć prawo do mieszkań komunalnych, do zasiłków rodzinnych, ulg podatkowych itd?

Tuesday, October 31, 2006

Pierwsze buty do biegania

Po pierwszych 5km poczułem siłę w nogach i szybko zacząłem rozglądać się za poradami co robić jak już osiągniesz ten pierwszy cel biegacza. Wszędzie doradzano umiar, bieganie długo dystansowe to zajęcie na lata a nie na parę tygodni. Trzeba zadbać o to by nogi wytrzymały lata biegania a do tego potrzebne są odpowiednie buty.

Wyszperałem na sieci adres specjalistycznego sklepu dla biegaczy na Camden Town i w którąś sobotę pojechałem kupić pierwsze swoje buty do biegania. Jest to sklep zupełnie odmienny od większości sklepów sportowych, właścicielem sklepu jak i sprzedawcami są biegacze którzy znają doskonale sprzęt który sprzedają. Do tej pory myślałem, że buty do biegania to zwykłe tzw. "trainers" a różne modele różnią się tylko kolorem, szybko wyprowadzono mnie z błędu.

Sprzedawca poprosił mnie o pokazanie mu butów w których biegałem do tej pory, obejżał moje stopy i nawet wziął je w ręce i sprawdził ukostnienie i przebieg ścięgien. Zniknął w magazynie i po chwili pojawił się z 3 różnymi parami. Kazał zakładać mi każdą z par i wychodziliśmy na ulicę pobiegać. On stał i przyglądał się jak biegam, patrzył jak stawiam stopy i po mniej więcej 15 minutach tych przymiarek, zaproponował mi "Asic Cumulus 2". Zapytał mnie jak moja noga czuje sie w nich czy nigdzie nic nie uwiera i nie uciska, w sumie nic mnie nie uwierało jednak wiem że mam szeroką stopę więc zapytałem czy model który mi zaproponował jest najszerszy jaki jest dostępny w tym rozmiarze. Okazało się że jest jeszcze szerszy model i na szczęście mieli jeszcze jedną parę. Natychmiast po założeniu tych butów wiedziałem że to dobry wybór.

Wyszedłem zadowolony z moimi pierwszymi prawdziwymi butami do biegania. Po powrocie do domu założyłem nowy nabytek na nogi i poszedłem je wypróbować. Różnica była zdumiewająca, mam dość "twarde" stopy, nigdy nie miałem żadnych odcisków czy pęcherzy, jednak te buty to był prawdziwy komfort i czułem że mogę w nich pobiec nawet maraton, potem się okazało że buty to jednak nie wszystko.

Monday, October 30, 2006

Pierwsze 5km

Miałem nadzieję, że nie jestem jedynym leniwym komputerowym molem, który postanowił wstać z fotela i zacząć biegać, sięgnąłem więc do przepastnych zasobów internetu by dowiedzieć się czy mój przypadek jest jeszcze do uratowania. Szybko okazało się, że podobnych do mnie palaczy/leni, którzy postanowili zrobić coś ze sobą jest całe mnóstwo. Pierwszym celem dla nowego biegacza jest zazwyczaj 5km.

Osiągnięcie dystansu 5km zajęło mi 6 tygodni. 5 dni w tygodniu wychodziłem z domu na pół godziny i uczyłem organizm jak radzić sobie z wysiłkiem fizycznym. Na początlku biegłem 2 minuty potem szedłem 2 minuty. Wydłużałem stopniowo dystans biegania starając się nie wydłużać zbytnio czasu marszu.
  1. 2 minuty biegu, 2 minuty marszu
  2. 5 minut biegu, 3 minuty marszu
  3. 7 minut biegu, 3 minuty marszu
  4. 10 minut biegu, 4 minuty marszu
  5. 15 minut biegu, 5 minut marszu
  6. 15 minut biegu, 2 minuty marszu
Na koniec 6 tygodnia przebiegłem około 5 kilometrów w mniej więcej pół godziny.

Wyczytałem potem że zaliczam się do kilku procent ludzi którzy przebiegli 5km i sa w stanie powtórzyć to osiągnięcie kiedy chcą. Ważyłem wtedy jakieś 70kg ciągle jeszcze podpalałem po 1-2 papierosy na dzień. Jak zrobiłem moje 5km rzuciłem zupełnie palenie i postawiłem sobie za cel schudnąć przynajmniej z 5kg.

Friday, October 27, 2006

Początki biegania

Pomyślałem, że może zainteresowałem lub zainteresuję kogoś moim bieganiem i przygotowaniami do maratonu. Napiszę więc parę postów jak zacząłem, może zmobilizuje to kogoś do spróbowania, skąd wziąć motywację i parę praktycznych porad jak organizować sobie bieganie.

Zacząłem biegać na wiosnę 2002 roku. W rok po powrocie do UK poczułem, że 14 lat palenia papierosów nie służy mi, miałem bóle w piersiach, przewlekły kaszel, częste przeziębienia, krótki odech i tym podobne objawy palenia papierosów.

Postanowiłem spróbować rzucic po raz drugi w moim życiu, za pierwszym razem nie paliłem prawie 2 lata. Teraz postanowiłem że rzucę na dobre. W tym samym czasie zaczęło być głośno o maratonie londyńskim, jakieś migawki w telewizji, wzmianki w gazetach i w radiu.

Któregoś wieczora po powrocie z pracy, założyłem sportowe buty, koszulke i spodenki (był ciepły wieczór jak na Kwiecień) i poszedłem biegać. Moja pierwsza trasa miała długość około 500m - dookoła małego boiska i skweru przy którym mieszkaliśmy. Wróciłem po 10 minutach zlany potem i pólprzytomny ze zmęczenia. Leżałem na łóżku 15 minut próbując uspokoić łomotanie serca, drżące uda i przerywany świszczący oddech.

Wtedy postanowiłem, że rzucam palenie i kiedyś pobiegnę maraton.

Tuesday, October 24, 2006

Half term

Czyli tydzień przerwy w szkołach. Gdybym mógł dojść do pracy w 30 minut to nie zastanawiałbym się przez chwilkę i chodziłbym na piechotę, bez względu na pogodę. Takie chodzenie rano ma kilka zalet, taki marsz rozbudza człowieka, pobudza krążenie i ogólnie wpływa pozytywnie na zdrowie i samopoczucie. Do szkoły chodziłem na piechotę, na studiach na wykłady (jak już zmusiłem się żeby pójść) również na piechotę. Tak się jednak składa że wszystkie moje prace są w takiej odległości od miejsca zamieszkania że bez samochodu zupełnie nie da się obejść, a w dodatku teraz odwożę Donę do pracy więc jesteśmy na niego skazani.

Dopiero w half term i na początku wakacji zauważa się jak duży procent kierowców na drogach stanowią tzw. school run mums - mamusie wiozące dzieci do szkoły. Jestem raczej tolerancyjny ale to naprawde jest irytujące jak o 9 rano spieszysz się do pracy a połowa samochodów na drodze (niewiele przesadzam naprawde jest to bardzo znaczący procent) to kobieta z dzieckiem. Najbardziej niezrozumiałe jest to, że wiele z nich mieszka dosłownie 5 minut od szkoły. Mogłyby odprowadzić dzieci do szkoły a zamiast tego wyciągają te wielkie 4x4 "Chelsea Tractor" i zawalają drogę w godzinach szczytu.

Kolejnym "interesującym" elementem drogi w godzinach szczytu są tzw. "white van man" czyli kierowcy białych vanów, bardzo często samo zatrudniający się fachowcy różnej maści, przewoźnicy, kontraktorzy itp. Dla nich droga to walka o przetrwanie, 50mph na ograniczeniu do 30mph to norma, przeskakiwanie świateł, wymuszanie pierwszeństwa przejazdu itp wybryki już mnie nie irytuja tak bardzo jak kiedyś, chyba przyzwyczaiłem się już do jeżdżenia po Londynie.

Wednesday, October 18, 2006

Zwiększam dystans

Z 20 mil tygodniowo chcę przejść na 30. Biegam teraz 5 dni w tygodniu, łączny dystans około 20 mil (jakieś 32 kilometry) tygodniowo. Zaierzam to zwiększyć do prawie 30 mil tygodniowo czyli około 48 kilometrów.

Plan treningu przedstawia się następująco:
  • Poniedziałek - odpoczynek
  • Wtorek - 7 mil
  • Środa - odpoczynek
  • Czwartek - 5 mil na tempo
  • Piątek - 5 mil
  • Sobota - 7 mil
  • Niedziela - 5 mil
Planuję trzymać się tego programu do grudnia, w grudniu zaczynam 4 miesięczny program przygotowawczy o maratonu Londyńskiego.

Niestety zaczyna się robić corz zimniej więc chyba będę musiał zainwestować w jakąś kurtkę i kilka par długich spodni do biegania.

Na szczęście nie odczuwam skutków ubocznych kuracji Roaccutane powodującego bóle mięśni, mam za to usta jakbym spędził tydzień na pustyni bez kropelki wody. Lekarz zapewnia mnie że to minie, zostało mi 4 miesiące kuracji.

Sunday, October 15, 2006

Malo czasu dużo pracy

Jak w tytule. Tak się jakoś układa, że nie mam ostatnio czasu na nic. Nawet w pracy gdzie zwykłem przysypiać przez pół dnia jestem zajęty od 9 do 5. Dostaję coraz więcej obowiązków z czego w sumie jestem dość zadowolony bo oznacza to, że mi ufają, no a ostatnio spadła na nas "bomba". Firma się reorganizuje i cała grupa Ergonomic Solutions zostanie wkrótce jedną międzynarodową korporacją. Głównym księgowym firmy zostanie Rob - moj obecny szef, a ja będę odpowiedzialny za finanse naszego oddziału w UK. Trochę jestem niespokojny bo ciągle jeszcze nie wiadomo do końca kto co będzie robił ale w sumie cieszę się i po cichu myślę że może kroić się jakaś podwyżka.

Nie byłem w college od 2 tygodni bo ni miałem książek (niezła wymówka) no ale dzisiaj właśnie przyszły więc jutro nie wymigam się już i idę. Chyba poczytam sobie trochę dzisiaj wieczorem bo zaległości mam takie, że głowa mała. Egzaminy za 2 miesiące, podgonię i mam nadzieję być przygotowany na czas.

Tuesday, September 26, 2006

Strata czasu i pieniędzy

Troche przesadzam ale jestem bardzo zawiedziony nowym wykładowcą w college. Jest to jej pierwszy rok nauczania i w dodatku nie jest full time techer. Wykłada tylko wieczorami na pół etatu. Wczoraj pojawiła się spóźniona jakies 10 minut i kompletnie nieprzygotowana do zajęć. Początek był jeszcze jako tako, przypomnienie paru rzeczy z poprzedniego roku itd, standard. Następnie bez żadnych wstępów przeszła do robienia ćwiczeń z Trading and Profit and Loss Account i Balance Sheet - ćwiczen w temacie którego jeszcze nie przerabialiśmy (!?). Połowa grupy nie miała pojęcia co ta baba wyprawia, pod koniec pierwszego ćwiczenia okazało się że balance sheet nie chce się zbalansować. Przez następne pół godziny stała przed tablicą próbując naprawić to co tam namieszała, po czym oświadczyła, że dokończymy za tydzien i puściła nas 5 min wcześniej do domu.

Ogólnie wrażenia po pierwszych zajęciach fatalne, więcej nauczyłbym sie czytajac przez 30 minut książkę niż przez te 3 godziny w college. Po zajęciach rozmawiałem ze znajomymi z kursu z poprzedniego roku, wszyscy mieli podobne do moich wrażenia, chaos, brak doświadczenia i przygotowania ze strony wykładowcy. Zdaje się że w tym roku trzeba liczyć bardziej na samodzielną naukę w domu niż na college. Nie ukrywam, że jestem zawiedziony, gdybym wiedział że tak będzie nie szedłbym do szkoły tylko zdawał np CAT externistycznie. Mam nadzieję, że kobieta weźmie się trochę w garść i sytuacja ulegnie dramatycznej poprawie w kolejnych tygodniach, egzaminy już w grudniu.

Wednesday, September 20, 2006

Praca, szkola, dom

Po urlopie nie pozostał już nawet kurz na ubraniu i trzeba wracać do rzeczywistosci. Praca powitala mnie górą papierzysków przez które przekopuję się od 3 dni, ale widać już biurko więc lunch poświęcam by coś chociaż skrobnąć. Rob z Ianem pojechali na board meeting, przed wyjazdem Ian dal do rozwiązania ciekawy problem w Excelu (jakby mi było mało po urlopie) i powiedział że mam
aż 2 dni na jego rozwiązanie ( /sarcasm off ). Nie wnikając w szczegóły znalazłem 2 rozwiązania w pół godziny ale nie mogę się zebrać by to wszystko wklepać bo arkusz jest monstrualnych rozmiarów a jeszcze mam leniwca.

W poniedziałek byłem pierwszy dzień w college. Budynek jest wyremontowany i wyglada wreszcie jak coś z 21 a nie 19 wieku. Nowe podlogi, okna, drzwi, wszystkie drzwi na karty magnetyczne, cala fasada wymieniona na szklana sciane. Remont rozpoczęto rok temu, teraz jest juz zakonczony i niemalze caly budynek zostal gruntownie przebudowany. Jest też nowa kafejka ze swierzo parzoną kawą.

Na 2 roku będziemy mieli 2 egzaminy centralne z przedstawicielami AAT i 3 zaliczenia z college. Podobno sredni pass rate jest około 70%. Mniej wiecej co 3 osoba powinna oblać, zobaczymy do której grupy się zalapie. Na kursie jest ponad 10 polakow, ja i jeszcze jeden chłopak i kilka dziewczyn. Wiekszość poszła do pierwszej grupy ja do drugiej. To chyba lepiej bo zamiast gadac o durnotach z nudów bede uważał na zajęciach.

Zaproponowałem Donie żeby poszla ze mna na drugi rok, jako że zrobiła jakiś czas temu pierwszy level CAT college zgodiłby sie przyjąć ją od razu na 2 rok AAT. Jednak doszliśmy wspólnie do wniosku że będzie lepiej jak ten rok poświęci na znalezienie lepszej pracy, zrobienie prawa jazdy i dokończenie nauki pływania.

Tuesday, August 29, 2006

No to koniec imprezek

Przynajmniej takich po których głowa boli przez kolejnych kilka dni. Przymierzałem się do tego od dłuższego czasu no ale wreszcie zdecydowałem sie zacząć. Rozpocząłem 6 miesięcy na roaccutane i lekarz powiedział, że nie moge pić w tym czasie bo wątroba zzielenieje mi ze złości że musi pracować na 3 zmiany. No więc na pożegnanie butelczynie i korzystając z okazji że był to bank holiday weekend, zrobiliśmy 2 dniową imprezkę. Właściwie wyszło trochę niechcący drugiego dnia raczej lizaliśmy już tylko rany po sobocie racząc się piwem i przegryzając chinski take away.

Do urlopu 4 dni (właściwie już tylko 3 hehehe), i choć nie będzie to niestety tak jak pierwotnie zaplanowaliśmy nurkowaniew Oceanie Indyjskim i leżenie pod palmami to przyjemnie będzie trochę się poobijać. Może załapię się przynajmniej na jakieś drobne żeglowanie w te 2 tygodnie.


Stary blog został zamknięty na dobre. Nie zostało już prawie nic poza kilkoma starymi zdjęciami. Poszły niestety również stare maile, na szczęście ściągnąłem wszystko wcześniej na laptop. Od dzisiaj można mnie łapać jedynie na nowy email - marcin.egiert@gmail.com lub na gg - 6199893.

Wednesday, August 23, 2006

Z górki

Środa to dzień mieszanych uczuć. Z jednej strony do konca tygodnia jeszcze 2 całe dni, z drugiej jednak środowe popołudnie oznacza że już z górki. Do lunchu zrobiłem wszystko co miałem zaplanowane na dzisiaj i popołudnie ciągnie się leniwie.

Nudząc sie posurfowałem troszkę po sieci i znalazłem kolejny ciekawy blog. spieprzajdziadu.com jest troche podobny do oto Polska i znalazl zaszczytne miejsce w moich ulubionych linkach. Pisane lekkim piórem i dowcipnie komentarze do artykułów z czasopism i portali internetowych. Kolekcjonerzy znajdą tam nawet gustowne kubki z lokalnego mocher sklepu jak i wakacyjny mocherowy konkurs. Polecam

Tuesday, August 22, 2006

Trzymać kciuki!

Wysłałem dzisiaj zgłoszenie na Flora London Marathon 2007. Bieg odbywa sie w Niedzielę - 22 Kwietnia. Na zgłoszeniu trzeba było podać dane osobiste, przewidywany czas biegu, wykonywany zawód, i czytane dzienniki (!?) - podobno dla celów statystycznych. Wpisowe kosztuje 30 funtów dla niezrzeszonych biegaczy. Można zaznaczyć na zgłoszeniu czy w razie gdy podczas losowania szczęście nam nie dopisze chcialibyśmy odzyskac wpisowe czy przeznaczyć je na charity.

Oczywiście zaznaczyłem by wpisowe poszło na charity, wtedy nawet jeżeli nie poszczęści mi się w losowaniu, to trzymam na pociechę bluzę z logiem maratonu. Tak czy inaczej jestem zdeterminowany by biec. Jeżeli naprawdę jednak nie będzie sposobu by dostać się na marathon Londyński, pobiegnę jakiś inny.

Głosowanie na starym blogu wskazuje na to, że powinienem pobiec dla Cancer Research UK. Oryginalnie miałem zamiar biec dla Help the Aged, nie jestem jeszcze do końca zdecydowany choć skłaniam się powoli do woli czytelników. Na razie czekam na wyniki losowania.

Szefa nie ma od tygodnia i cały dzień użerałem się dzisiaj z miesięcznymi płatnościami. Trzymajcie za mnie kciuki bo jak pracownicy nie dostaną wypłaty w tym miesiącu to mnie zlinczują. W sumie podoba mi sie praca bez szefa. Więcej zrobiłem dzisiaj niż niejednokrotnie przez 3 dni, łapie mnie poczucie odpowiedzialności czy co, chyba sie starzeję.

Thursday, August 17, 2006

Koniec Lata?

Dopiero połowa Sierpnia a wygląda na to, że to już koniec angielskiego lata. Po upalnym i słonecznym Lipcu, zaczęły się deszcze, chłodne wieczory i słońca coraz mniej. Opalenizna zaczyna blaknąć i trzeba chyba pochować letnie ciuchy do szafy.

Dzisiaj wywaliło nam sieć w pracy, pół dnia bez internetu, co za ból. Rob (główny księgowy w firmie) pojechał do Kornwalii na 2 tygodnie więc obijam się niemiłosiernie. We wtorek muszę zrobić miesięczne płatności a tak poza tym to niewiele mam do roboty, codzienna poczta, wstukać parę fakturek, przyjąć kilka płatności, zazwyczaj do lunchu wyrabiam się z robotą i leniwe popołudnie tylko czasem przerywa jakiś telefon. Trzeba niedługo wybrać się do College bo chyba szykją się zapisy na drugi rok kursu.

Mieszkanie wreszcie posprzątane, sypialnia wygląda naprawdę fajnie, zostały dodatki, trzeba kupić żyrandol, zasłonki do okna, lapki nocne, takie tam duperelki Z czasem chce też wymienić drzwi do łazienki na normalne bo przy nowym ustawieniu można założyć zwykłe "pełne" drzwi, zamiast składanych. Ze starego mieszkania zostałakuchnia i korytarz, jednogłośnie stwierdziliśmy, że w tym i w przyszłym roku nie dotykamy niczego palcem choćby sie waliło i paliło. Trzeba odpocząć od remontów chociaż rok.

Wednesday, August 16, 2006

Nowy Blog

Po kilku tygodniach zmagań ze starym hostem postanowiłem nieodwołalnie przenieść Blog na www.blogspot.com. Ciągle doszlifowuje różne elementy na nowym miejscu jednak mam nadzieję że wszystko dotrze się z czasem.

Nowy adres bloga to emigracyjnyblog.blogspot.com. Zmieniają się również nasze adresy email.

Mój nowy adress to marcin.egiertno@spamgmail.com
a Dony to dona.egiertno@spamgmail.com
(z adresów należy usunąć "no spam")


Z czasem przerzucę wszystkie zdjęcia na www.flickr.com albo bezpośrednio na blogger'a, muszę tylko rozpracować BloggerBot'a który podobno pozwala umieszczać całe serie zdjęc na blogu.

Thursday, August 10, 2006

Terrorist Threat

Jak podaje BBC dzisiaj w godzinach nocnych Scotland Yard aresztował 21 osób podejżanych o planowanie ataku terrorystycznego. Podejżewa się, że atak miał polegać na przemyceniu materiałów potrzebnych do budowy ładunku wybuchowego na pokład kilku samolotów lecących z UK do USA. Prowizoryczne bomby miały być złożone na pokładzie lecącego samolotu i detonowane nad Atlantykiem. Gdyby plan się powiódł szanse na odkrycie kto przeprowadził akcję i jaką otrzymał pomoc i skąd byłyby niewielkie. Szanse na odnalezienie szczątków samolotu a co za tym idzie jakichkolwiek materiałów dowodowych są niemalże zerowe.

W związku z odkryciami Scotland Yardu w UK wprowadzono highest threat level (najwyższy stan zagrożenia) - oznaczający że należy spodziawać się ataku w każdej niemalże chwili. Zaalarmowane zostały natychmiast wszystkie lotniska i wprowadzono natychmiastowy zakaz wnoszenia na pokład samolotu jakiegokolwiek bagażu podręcznego.
Natychmiast również pojawiło się sporo teorii spiskowych, wiele osób uważa że cała akcja to jedna wielka bujda i ma jedynie na celu podtrzymanie atmosfery strachu i odwrócenie uwagi od tragicznej sytuacji na bliskim wschodzie.

Będąc starym cynikiem nie wierzę za grosz rządowi UK, US ani żadnemu innemu. Jednak faktem jest, że komuś udało się 9/11, ktoś zainicjował 7/07 itd. Wygląda na to że dzisiejsza akcja uratowała życie kilku ludziom. Dzięki policji nie stali się oni ofiarami ataku maniaków wierzących, że zabijanie niewinnych ludzi jest rozwiązaniem ich problemów. Uważam że należy pogratulować Scotlan Yardowi, życzyłbym sobie i wszystkim żebyśmy nie musieli oglądać takich wiadomości, jednak wolę takie wieści niż obrazki walących się wierzowców i ofiar wynoszonych z metra.

Wednesday, August 09, 2006

Kłopoty z serverem

Niestety mam troszke kłopotów z serverkiem. Biblioteki do obsługi grafiki na serwerze przestały działać i skrypck nie tworzy thumbnails i nie pomniejsza zdjęć. Mógłbym to robić sam ręcznie jednak nie mam czasu ani ochoty bawić się w takie duperele. Podjąłem więc decyzję o przenosinach, na razie rozważam kilka możliwości. Pierwsza z nic to po prostu zmiana hosta, przeniesienie bazy danych i kontynuacja bloga pod tym samym adresem, druga opcja to przeniesienie bloga na publiczny blog serwer np www.wordpress.com albo www.blogspot.com i trzymanie zdjęć na www.flickr.com.
Oba rozwiązania mają swoje wady i zalety. We wrześniu kończy mi się subskrypcja na obecnym hoscie więc będzie dobra okazja do przeniesienia bloga.

30 Lipca byliśmy na London Motor Show gdzie udało nam się popstrykać trochę fajnych aut, na razie wrzuciłem trochę nowych fotek na flickra, sprawozdanie jest już napisane ale muszę najpierw postanowić co dalej z blogiem.

Thursday, July 27, 2006

Nie dość słońca

Światowa Organizacja Zdrowiapo raz kolejny ostrzega przed szkodliwym działaniem promieni słonecznych. Co roku około 60 tysięcy ludzi umiera na raka wywołanego przez nadużywanie promieniowania ultrafioletowego. Ilość pomieniowania UV docierającego na ziemię zależy między innymi od pory dnia, zachmurzenia, położenia geograficznego (im bliżej równika tym więcej promieniowania) , ilości ozonu w atmosferze i wysokości ponad poziomem morza. Pomimo, że większość promieni słonecznych jest odfiltrowana przez atmosferę, niewielka częśc która dociera na powierzchnię ziemi może mieć, jak się okazuje, fatalne skutki.

Jako ciekawostkę WHO (World Health Organisation - Światowa Organizacja Zdrowia) podaje że ziemia, woda i trawa odbija około 10% padających na nią promienie słonecznych, natomiast śnieg odbija około 80%, oznacza to że na stoku można opalić się dużo szybciej i bardziej niż na plaży.

Nadmiar promieniowania słonecznego przyczynia się pośrednio lub bezpośrednio do kilku różnych chorób skóry i nie tylko, czasami jednak promieniowanie UV zapobiega tworzeniu się pewnych rodzajów nowotworów. Jak wykazały badania naukowe promieniowanie słoneczne stymuluje w organiźmie produkcję witaminy D, która zapobiega wielu chorobom kości i stawów. Słońce nie jest jak widać całkowicie szkodliwe i lekka opalenizna poza walorami estetycznymi może czasami mieć również pozytywny wpływ na nasze zdrowie. Eksperci zalecają jednak wstrzemięźliwość, stosowanie kremów z filtrem UV i przestrzegają przed opalaniem się w porach najsilniejszego nasłonecznienia (pomiędzy 10:00-14:00).

Jako że na podłogę do sypialni przyjdzie nam poczekać jeszcze tydzień, mamy nadzieję że słonko znów dopisze w ten weekend i wybierzemy się nad morze na naszą ulubioną piaszczystą plażę.

Tuesday, July 25, 2006

Koniec Iraq

Ciekawy artykuł pojawił się w dzisiejszym Independent. Podobno kraj utworzony przez Wielką Brytanię w 1917 roku na terenach dawnego imperium Otomańskiego, znany dzisiaj jako chyli się ku niezwłocznemu rozpadowi.

W chwili gdy oczy całego świata zwrócone są na Liban, skala przemocy i walk w Iraq sięga zenitu. Liczba ofiar starć w samym Bagdadzie w Czerwcu wyniosła ponad 3 tyś osób natomiast w Lipcu prawdopodobnie będzie nawet większa. Jak podaje Independent, wysocy rangą politycy w Bagdadzie nie liczą już na pokojowe rostrzygnięcie konfliktu. Rozpoczęły się nieoficjalne rozmowy o podziale kraju pomiędzy trzy walczące ugrupowania Shia, Suni i Kurd’ów. Teoretycznie, obecny rząd Iraq składający się z przedstawicieli 3 walczących ugrupowań, powinien być w stanie opanować przemoc jednak podziały w kraju są tak znaczne i wyraźne, że część urzędników państwowych i polityków jawnie popiera działania prowadzone przez bojówkarzy Suni.

Nikt nie wie jak zakończy się ta wojna pomyłek. Jak do tej pory wszelkie próby załagodzenia konfliktu wywołują coraz większe fale przemocy. Potrzebne są niewątpliwie szybkie i skuteczne działania gdyż w wypadku rozpadu Iraq, na bliskim wschodzie dominację obejmie Iran, będący pod rządami muzułmańskich fundamentalistów.

Monday, July 24, 2006

Mam już dość remontu

Weekend jak zwykle był imprezowy. Pojechaliśmy oblewać nowe mieszkanie znajomych z Norbury. Wynajęli super fajny domek, 3 pokoje z pieknym ogrodem i patio do imprez. Świętowaliśmy otoczeni nierozpakowanymi torbami i kartonami, popijając piwo z kieliszków do wina jako że nie mogli znaleźć żadnych innych naczyn w tym bałaganie, fajnie było, swojsko. Do domu wróciliśmy nad ranem i przespaliśmy całą sobotę.

W niedzielę kupiliśmy podłogę do sypialni i resztę mebli. Dostawa do 2 tygodni więc z nadzieją czekamy na moment gdy będzie można normalnie pomieszkac i zaprosic wreszcie znajomych na imprezke do nas. Na razie przynajmniej częściowo wprowadziliśmy się znów do sypialni.

idzie mi całkiem nieźle, w ubiegłym tygodniu 3 dni pod rząd biegałem 3.25 mile w 35 stopniowym upale. Przechodnie na ulicy oglądali się za mną, drapiąc się po głowie pewnie zastanawiali się, czy coś nie tak z nimi że ledwo chodzą zlani potem, czy coś nie tak ze mna że zamiast posapywać zlany potem tak jak oni, biegam sobie w najlepsze jakby nigdy nic. Stwierdziłem, że podstawa to woda, jak w ciągu dnia przed biegiem wypije 3-4 litry wody to nie straszny mi upał, mogę biegać godzinami. W niedzieję pobiegłem dłuższą trasę, po biegu nie byłem wcale zmęczony więc będę ją wydłużał jeszcze bardziej.

Thursday, July 13, 2006

Pirates of Caribbean

Orange Wednesdays sa super, wysyłasz text do orange (za free) i dostajesz spowrotem kod dzięki któremu kupujesz 2 bilety do kina w cenie jednego. No więc korzystając z okazji poszliśmy wczoraj wieczorem na “ - Dead Man’s Chest”.

Oczekiwania mieliśmy wielkie, jako że recenzje filmu są dość pochlebne. Choć nie jest, moim zdaniem, tak dobry jak pierwsza część, to naprawdę każdy kto oglądał Curse of the Black Pearl powinien zobaczyć a kto nie widział niech wypożyczy/kupi pierwszą część i obejży obie. Mnóstwo akcji (czasami zupełnie jak z Loony Tunes - walka na toczącym się kole młyńskim), znakomite efekty specjalne (Davy Jones, Kraken), fantastyczne zdjęcia i mnóstwo humoru w stylu Captain Jack’a Sparrow.

Obsada została prawie nie zmieniona w stosunku do pierwszej części, Johny Deep (Captain Jack Sparrow), Kiera Knightley (Elizabeth Swann) i Orlando Bloom (Will Turner) pozostali jako trójka głównych bohaterów, nie ma juz natomiast (no prawie ;) Geoffrey Rush’a (Captain Barbarossa). Doszli natomiast Bill Nighy jako Davy Jones, znany chyba najlepiej z serialu Office Mackenzie Crook (Gareth) jako jednooki pirat Ragetti, oraz znany z wielu drugoplanowych ról (miedzy innymi ze Star Trek’a) Lee Arenberg.

Oczywiście największą gwiazdą filmu jest Captain Jack Sparrow. Captain Jack jak zwykle jest cały czas lekko podpity i nie bierze niczego poważnie. Z małych kłopotów popada w coraz większe i zawsze wyślizguje się z nich jak piskorz pomagając sobie szczęściem i wykorzystując niemiłosiernie każdeko kto ulega jego charyźmie. Jest to być może życiowa rola Johny’ego Depp’a choć osobiście mam nadzieję, że tak nie jest. Johny Depp zagrał już wiele charakterystycznych ról które wydawały się być rolami życiowymi (Edward Scissorhands, Sam w Benny and Joon, Raoul Duke w Fear and Loathing in Las Vegas czy z nowszych kreacji Willy Wonka w Charlie and the Chockolate Factory) , jednak nieograniczony talent tego aktora pozwala mu przeistaczać się w coraz to nowe postacie i za każdym razem robi to w coraz doskonalszy sposób.

Film ma zakończenie będące wstępem do 3 część Pirates, która jest już w produkcji. Znakomite letnie kino i zachęcam wszystkich do obejżenia filmu. Już niedługo za to Superman Returns…

Wednesday, July 12, 2006

Dentysta

Środek lata a ja siedze i marznę. Na dworze słonko przygrzewa i wszyscy w biurze zalewają sie potem w wyniku tego air-con nastawiony jest na 20 stopni i wieje na maxa lodowatym powietrzem prosto na mnie. Chyba przeziębię się w ramach protestu. Nastroju nie poprawia mi obolała szczęka bo byłem dziś rano u dentysty. Podczas ostatniej wizyty okazało się że plomba ukruszyła mi się troszkę i trzeba ją poprawic. Dostałem zastrzyk po którym zdrętwiała mi połowa twarzy, teraz właśnie odrętwienie powoli ustępuje bólowi… z deszczu pod rynnę. Dobrze że cała operacja nic mnie nie kosztowała i nie musiałem czekać w kilkugodzinnych kolejkach jak za starych “dobrych” czasów w Polsce.

U dentysty spotkał mnie zabawny zbieg okolicznosci, otóż wczoraj właśnie rzuciłem okiem na raport z Home Office dotyczący zawodów wykonywanych przez polaków w UK. Okazało się że takich jak ja - pracowników księgowości jest około 250 osób natomiast stomatologów i dental nurses jest około 600. Jak już siedziałem w fotelu po zastrzyku, dental nurse zapytała mnie czy pochodzę z Polski. Odpowiedziałem że tak i okazało się że ona również, zaczęliśmy więc rozmowę po polsku jako że dentystka wyszła na parę minut. Powiedziała mi że w tej przychodni pracują 2 dental nurses polskiego pochodzenia. Stwierdziła że nasza okolica Cheam i Sutton bardzo im się podoba bo jest tu tak cicho spokojnie i czysto. Mieszkają nawet niedaleko w Wimbledon ale chciałyby z czasem przeprowadzić się do Cheam. Miło posłuchać jak inni chwalą sobie twoją okolicę.

Friday, July 07, 2006

Remont

Ale się narobiło. Z małego projektu wymiany kilku mebli skończyło się na kompletnym remoncie sypialni. Po ruszeniu papieru na ścianach okazało się że nie ma się co zastanawiać i trzeba wszystko rwać. Wyprowadzilismy się więc z sypialni i mieszkamy w salonie od kilku dni. Zerwałem cały papier ze ścian i sufitu, pozakładałem nowe gniazdka i pokleiłem dziury w ścianach. W sobotę przychodzi plastrarz pociagnac ściany finishe’m, pozostanie pomalowanie i połozenie podlogi. Najlepszą zabawą było sciąganie farby z ram okiennych, podejrzewam że ramy nie były wymieniane od kilkudziesięciu lat więc nazbierało się trochę tych warstw, w najgrubszym miejscu naliczyłem 9.

Nudziłem się ostatnio w pracy i znalazłem na MSN’ie brydża. Gram od kilku dni z komputerem przypominam sobie powoli zasady i tricki. Nie miałem kart w ręku od lat, fajnie byłoby czasem zarwać nocke przy brydżu jak to bywało na studiach. Trzeba poszukac jakichś karciarzy w okolicy.

Odnowiłem subskrypcje do WOW i gram troche wieczorami, myślałem że już mi całkiem przeszlo ale ciągle mnie bawią gry komputerowe. Fajna gierka co tu dużo gadać, można zabić pare godzin przed spaniem.

Przez ten bajzel w domu nie mam czasu ani sił na wieczorne bieganie, już się nie mogę doczekać konca tego zamieszania. Wydłużyłem tydzien temu dystans i pobiegłem prawie 10km, chce utrzymac dystans i biegac co drugi dzien do listopada. W listopadzie bede wydlużał trasę raz w tygodniu az do maratonu pod koniec kwietnia.

Sunday, July 02, 2006

Pełen emocji weekend

Od piątku cała Anglia z niecierpliwością oczekiwała sobotniego popołudnia, żeby móc ujrzeć i pokibicować swojej uwielbianej tutaj drużynie piłkarskiej. Myślano, że może w tym roku się uda dojść choć dalej, może nawet do końca, gdyby szczęście sprzyjało. Był potencjał i chęci, jadnak znowu skończyło się na ćwierćfinałach. Miejmy nadzieję, że trener reprezentacji po tym wszystkim przyzna się w końcu do swych oczywistych błędów w doborze składu, jak i formacji, zwłaszcza na ostatni tak ważny mecz. Trochę szkoda, bo oglądanie Mistrzostw Świata to naprawdę super rozrywka, oczywiście będziemy śledzić je nadal, jednak już bez większych emocji.

Na szczęście został jeszcze tenis. Występ Tima Henmana bez niespodzianek, tyle tylko, że odpadł trochę wcześniej niż zwykle. Rewelacyjnie natomiast zagrał Andrew Murray, pokonując w świetnym stylu jednego z faworytów Andiego Roddicka. Go Andrew!

Dzisiaj, ponieważ zapowiadano straszne upały, dochodzące do 33 stopni, postanowiliśmy wybrać się do parku do Richmond, by trochę poleżeć i poczytać na świeżym powietrzu, tym razem w cieniu ;-). Już dawno się tam wybieraliśmy, jednak tak jakoś nie wyszło, a to przecież największy obszrem park w Londynie, więc po prostu wypadało. Oczywiście za dużo nie widzieliśmy jeszcze, trudno byłoby obejść prawie 1000 hektarów w jedno popołudnie, ale i tak wyjazd uznaliśmy za udany, gdyż udało nam się spotkać pasącego się jelonka. Gdy zobaczyliśmy znak “Warning: Deer” przy jednej z bram wejściowych byliśmy trochę zaskoczeni, pomyśleliśmy, że fajnie i pomaszerowaliśmy dalej. I właśnie wtedy go dojrzeliśmy wcinającego trawkę, zaraz przy samej ścieżce. Już postanowiliśmy, że wybierzemy się do Richmond Parku znowu, pewnie nie jeden raz.

Friday, June 30, 2006

Biegnę Marathon

Zdecydowałem się wreszcie i będę biegł Flora London Marathon 2007. Po 4 prawie latach biegania i przymierzania się do tego wyzwania zdecydowałem, że czas by wreszcie tego spróbować. Będę starał się o miejsce w losowaniu, ale nawet jak nie dostanę to pobiegnę “z charity”.

Założyłem na stronie głosowanie, i choć mam swojego faworyta, dla której organizacji pobiegnę, to jestem ciekaw opinii odwiedzających. Proszę głosować i zostawiać komentarze pod krótkim opisem organizacji na tej stronie. Będę je uważnie śledził, i bardzo chętnie pobiegnę dla organizacji, którą wytypują czytelnicy tego bloga.

Zachęcam również do odwiedzenia stron wyszczególnionych organizacji charytatywnych (linki znajdziecie przy opisach) i zapoznaniu się z ich działalnością, osiągnięciami, celami itd.

Jeżeli ktoś z czytelników ma zamiar lub nie jest jeszcze zdecydowany, ale być może chciałby pobiec ze mną maraton, proszę o kontakt. Chętnie podzielę się informacjami, które posiadam i może razem przygotujemy program treningowy:).

Wednesday, June 28, 2006

Nareszcie zanurkowała

Tak! Trochę to trwało, ale wreszcie Dona przekonała się do nurkowania. Pojechaliśmy w ubiegły piątek do Streatham na basen na próbne nurkowanie. Po krótkim wstępie i zapoznaniu się ze sprzętem oraz kilkoma podstawowymi sygnałami pod wodą, założyliśmy maski, BCD z regulatorem i butlą, i pod wodę. Najpierw klękanie, oddychanie pod wodą, aby przekonać się do sprzętu, powoli na paluszkach zaczęliśmy się poruszać po dnie basenu.

Po paru minutach nauczyliśmy się wyjmować regulator z ust, po czym wkładać go z powrotem i opróżniać z wody, po tym doszły płetwy i trochę więcej pływania pod wodą. Wszystko razem zajęło około pół godziny, więc niedługo, ale wystarczyło by Dona stwierdziła, że było super, ciekawie i ekscytująco. Powiedziałem jej, że w pewnym momencie była na głębokości ok 3m, była trochę zdziwiona i stwierdziła, że zupełnie nie dało się to odczuć.

Tak czy inaczej będziemy robić kurs pomimo, że z tegorocznego wyjazdu na Maledivy chyba nic nie wyjdzie. Inne sprawy stanęły na drodze i nie ma kiedy pojechać. Trudno, szykujemy się na wiosnę do wyjzdu nad Morze Czerwone, a na jesieni jeszcze zobaczymy, może tym razem się uda.

Zaczęliśmy remont domu. Odnawiamy sypialnię i kupiliśmy nowe meble do sypialni i salonu. Zamieniamy wykładzinę w sypialni na podłogę i dywaniki, dokupiliśmy nowe łóżko z overbed unit i szeroką szafą, w którą miejmy nadzieje wejdą Dony rzeczy… 2 Sofy do salonu no i chyba trzeba będzie wymienić ławę i kredensik.

Malowanie i wymiana podłóg - mam zajęcie na resztę lata. Zostanie nam tylko do zrobienia kuchnia i patio za domem, jednak nie planuję zaczynać tego w tym roku, trzeba coś zostawić na przyszły ;). Znów szwankuje zawór ciepłej wody w boilerze, to samo co w ubiegłym roku. No cóż, starość nie radość, pewnie jeszcze przed świętami trzeba będzie go wymienić.

Dobrze, że jest lato i rzadko używa się bojlera, znow ma grzać w ten weekend i może wybierzemy się na Camber Sands. Piaszczysta i niezbyt zaludniona plaża (przynajmniej taka była 2 tygodnie temu). Ostatnio tak się strzaskaliśmy, że skóra schodziła nam przez tydzień, jednak opalenizna została i ładnie zbrązowiała, trzeba szybko poprawic…

Friday, June 16, 2006

Tydzień bez niespodzianek



Polska drużyna piłkarska została wyeliminowana z mistrzostw świata w 2 meczach, co za pech, no coż tak to jest, że szczęście ma paskudny zwyczaj sprzyjania lepszym. Anglii jakoś się udało i strzelili 2 bramki w ostatnich 5 minutach, wypiliśmy za to pare drinków w lokalnej “buzerii” (pubie).

Znajomy tlumaczył mi dlaczego angielscy kibice, gdy jadą do Europy na mecze zachowują się tak źle. Przez całą historię imperium tak było, że jak Anglicy opuszczali wyspy Brytyjskie to zazwyczaj na podbój, więc kibice zachowują się jak armia inwazyjna. Trochę mało przekonująca argumentacja, bo jakoś nie sądzę by przeciętny kibol myślał o historii imperium rzucając butelkami piwa w policję. Ciekawe jakby wytlumaczyli to polscy huligani, że biorą przykład z Sobieskiego? Tym razem jednak o dziwo angielscy kibice zachowywali sie nad wyraz przyzwoicie po wygranej z Trynidadem-Tobago i nie planowali nawet podpalenia Reichstagu. Duch w narodzie słabnie, to już nie to samo imperium co kiedyś.

Zdałem ostatni egzamin pierwszego roku mojego kursu księgowości, jeszcze tylko muszę w poniedziałek donieść kilka papierków i z głowy. Certyfikat powinien przyjść pocztą w Sierpniu, a od Września kolejny rok. Widziałem już zakres materiału, wreszcie jakieś ciekawe rzeczy, chyba w przyszłym roku będę musiał coś poczytać, a nie wszystko z marszu jak w tym roku. Będę się martwił jak przyjdzie czas.

Pogoda znów się klaruje, więc jak wszystko będzie ok to wypuścimy się znów na plażę. Tym razem wiem dokladnie jak dojechać na jedną z żadkich piaszczystych plaż na poludniowym wybrzeżu. Tak się wysmarowaliśmy kremami z filtrem ostatnim razem, że prawie wcale nie wzięło nas słońce, więc tym razem szykujemy się na opalanie “na sucho” (tak tak, wiem wiem, słońce jest szkodliwe blah blah blah, co poradzić, lubimy sie opalać ;).

Monday, June 12, 2006

Skwar

No może z tym skwarem to trochę przesada, ale faktem jest, że pogoda dopisała w ten weekend. Pojechaliśmy w sobotę na południowe wybrzeże do miejscowości Rye. Trochę się nie przygotowałem z mapy i wylądowaliśmy na innej plaży niż planowałem, ale to bez znaczenia bo chodziło przecież o słońce i morze, a tego było pod dostatkiem.

Podczas długiego, bo prawie 2 godzinnego spaceru brzegiem morza po piaszczysto/kamienistej plaży widzieliśmy odpływ, który przesunął linię brzegową o kilkadziesiąt metrów. Natychmiast niewiadomo skąd pojawilo się sporo wędkrzy, zbieraczy muszli i innych kolekcjonerów morskich skarbów. Kilka godzin na słonecznej gorącej plaży było przyjemną i dlugo oczekiwaną odmianą od deszczowych weekendów, których miałem już serdecznie dość.

Wieczorem wpadli Ela z Piotrkiem i “zasiedzielismy się” do prawie 4 rano. Niedziela powitała nas bólem głowy, ale po kilku kawach i lekkim śniadaniu doszliśmy jakoś do siebie. Wybieraliśmy się do Richmond Park jako, że pogoda ciągle dopisywała, ale niestety znajomym coś wypadło, a sami nie bardzo mieliśmy ochotę gdzieś jechać, więc postanowiliśmy poleniuchować i zostać w domu.

Kupiłem parę dni temu nowy mobile (Nokia N70), jednak od początku nie mogłem wysyłać wiadomości tekstowych. Zadzwoniłem do servisu, gdzie oznajmiono mi, że muszę się udać do sklepu gdzie go kupiłem, żeby go sprawdzili i ewentualnie wymienili. Pojechaliśmy więc do Croydon, pomaszerowałem do sklepu, sprzedawca wziął telefon i wysłal text do siebie. Zbaraniałem, no ale spróbowałem sam i poszło bez problemu. Okazało się, że czasem może to trwać kilka dni aż network uruchomi text message service, no i właśnie jak byłem w drodze do sklepu uruchomil! Niepotrzebnie jechaliśmy no, ale dobrze że wszystko w porządku z telefonem (tfu tfu tfu przez lewe ramię ;) ). Zabawne, że moc obliczeniowa tego telefonu jest prawdobodobnie większa niż naszego pierwszego PC, a już z pewnością jest większa niż moc moich poprzednich komputerów poczynając od ZX81 ;). Fajna zabawka, z czasem bedę musiał dokupić GPS unit i zainstaluję sobie w nim nawigację satelitarną.

Tuesday, June 06, 2006

Bodies

Znajoma ergonomistka z pracy zorganizowała wspólne wyjście na wystawę Bodies w Earls Court Exhibition Centre. Szedłem z lekkim niepokojem jako, że jest to przecież wystawa prawdziwych ludzkich ciał i organów.

Już od pierwszego pokoju rzuca się w oczy niesamowita dokladność i staranność przygotowania każdego szczegółu wystawy. Cała ekspozycja jest wypełniona napisami z ciekawostkami dotyczącymi ludzkiego ciała, np takimi że podczas kichnięcia wszelkie czynności organizmu są zatrzymane (bicie serca, praca mózgu, absolutnie wszystko) i na dodatek nie jest możliwe kichnięcie z otwartymi oczami. Eksponaty wystawy są preparowane specjalnymi środkami spowalniającymi rozkład tkanki organicznej.

Jest sporo postaci bez skóry w przeróżnych pozycjach, ukazujących poszczególne mięśnie i organy wewnętrzne ciała ludzkiego. Część wystawy poświęcona jest kompletnym systemom organizmu takiem jak: system nerwowy czyli mózg, rdzeń kręgowy i odchodzące od niego poszczególne nerwy, system krwionośny czyli serce, żyły i tętnice, system trawienny zaczynający się od ust a kończący na odbycie, system rozrodczy kobiet i mężczyzn oraz np układ oddechowy i wydalniczy.

Znakomita większość wystawy to poszczególne organy ciała ludzkiego. Zołądek, wątroba, nerki, mózg, serce itd itd, przy gablocie pokazującej płuca palacza i osoby niepalącej stala sporej wielkości skrzynia gdzie palacze wstrząsnięci, (a bylo to dość wstrząsające) mogli wyrzucic papierosy. Na koncu wystawy można było pozostawić opinie w książce pamiątkowej gdzie wszystcy oczywiście wpisaliśmy wyrazy uznania i podziękowania.

Wrażenia naprawde duże, myślę że dość długo zapamiętam tą wystawę. Polecam każdemu kto jeszcze może by wybrał się i zobaczył na własne oczy, naprawdę warto. Poniżej link to stronki gdzie można chyba jeszcze dostac bilety.

Bilety na wystawę Bodies

Sunday, June 04, 2006

Podróże w czasie czyli mieszkaniowej sagi część 3 i ostatnia

Wyruszyliśmy w zeszły czwartek po pracy, na Gatwick dotarliśmy ze sporym zapasem tak, że był czas na kawę i coś do przekąszenia przed odlotem. Samolot byl trochę opóźniony, wskutek czego wyszliśmy z Okęcia po północy. Znajomy pan z firmy wynajmu samochodów czekał już na nas przed wyjściem. Podpisaliśmy papierki i ruszyliśmy w droge do “domu”. Po 2 godzinach walki z dziurami w polskich drogach dotarliśmy wreszcie na miejsce.

Mieszkanie było opustoszałe, zniknęła większość mebli, które rozdaliśmy rodzinie. Na szczęście zostało łóżko, stolik komputerowy i parę worków starych ubrań. Gdy padliśmy wreszcie ze zmęczenia było juz dobrze po 3 w nocy. Pobudka o 8 rano, ochlapaliśmy się trochę i poleciałem do banku sprzedać część funtów.W powrotnej drodze kupiłem jakieś małe śniadanko i zadzwoniła kupująca. Poszliśmy razem do spółdzielni, zapłaciliśmy zaległe opłaty i po napisaniu odpowiedniego podania (hehehe) skreślono nas z listy członków spółdzielni i wręczono wymagane przez notariusza dokumenty.

Pani notariusz przyjęła nas z pretensjami - dlaczego nie dostarczyliśmy jej wcześniej dokumentów, na co odpowiedzialem zgodnie z prawdą - dlatego, że przyjechaliśmy z Londynu o 3 w nocy, po czym przestala już zadawać niemądre pytania. Okazało się, że musimy mieć potwierdzony przez notariusza akt zakupu mieszkania jako, że nie mieliśmy oryginału ani księgi wieczystej. Po oczekiwaniu w godzinnej kolejce załatwiliśmy odpis, na szczęście bez większych problemów. Potem powrót do gburowatej pani notariusz, tym razem poszło gładko. Jeszcze tylko skrzyczała nas,że nie mamy dowodów osobistych, tylko paszporty, no ale po uzyskaniu pesela przez telefon i NIP-u w lokalnym US podpisaliśmy upragniony akt sprzedaży mieszkania. Kolejnym przystankiem był bank.

W banku krótkie oczekiwanie, podpisanie kilku papierków i pieniążki z pożyczki wpłynęły na konto kupującej. Okazało się niestety, że jest za późno by zrobić przelew zagraniczny, bo przelewy idą tylko do godziny pierwszej po południu (byłem ciekaw dlaczego, ale nikt nie potrafił mi tego wytłumaczyć). Zostawiliśmy więc zlecenie przelewu z datą z poniedziałku no i to był w sumie koniec krótkiej przygody ze sprzedawaniem mieszkania. Szczerze mówiąc trochę byliśmy mile zaskoczeni, że poszło w miarę gładko.

Odwiedziliśmy naszych przyjaciół, nie widzeliśmy się z nimi od kilku lat i pewnie nie zobaczymy ich przez kolejnych kilka lat. Nie wiem kiedy znów pojedziemy do wschodniej Polski, ale chyba nieprędko. Chcieliśmy odwiedzić moją babcię, ale niestety pocałowaliśmy tylko klamkę, nie było jej w domu. Noc spędziliśmy u Dony siostry i jej męża. W sobotę rano zakupy, oczywiście Żubrówka, barszczyk i parę innych drobiazgów. Potem obiad i w drogę na Okęcie.

Ogolnie jazda po Polsce to wieczna walka o przetrwanie. Nie ma mowy o przepuszczaniu, wymijanie „na trzeciego”, a nawet czwartego to normalka, w dodatku im gorszy grat, tym bardziej brawurowy kierowca. Jadac ok 100km/h w kierunku Warszawy nową prawie Astrą zbaraniałem jak zobaczyłem, że wyprzedza mnie Daewoo Tico. Taki na oko 10-cio latek lecial sobie ze 120 i oczywiście nie przeszkadzało mu wcale, że z naprzeciwka nadjezdza TIR. Przemykał po tych dziurach i koleinach jakby to była czteropasmowa niemiecka autostrada.

Tak więc spaliliśmy ostatni most łączący nas z Polską, pewnie pojedziemy tam jeszcze kiedyś na wakacje, czy odwiedzić rodzinę, ale na razie się nie wybieramy.

Monday, May 29, 2006

Sprzedaż mieszkania część 2

Ogłoszenie w lokalnej prasie spowodowało odzew w postaci kilkudziesięciu rozmów telefonicznych. Siedem osób umówiło się na oglądanie mieszkania i jedna złożyła ofertę. Wprawdzie oferta była poniżej naszych oczekiwań jednak po krótkim zastanowieniu zaakceptowaliśmy ją.

Nie mogliśmy znaleźć księgi wieczystej, ale kupujący po konsultacji z notariuszem powiadomił nas że nie bedzie ona konieczna i transakcja może odbyć się bez tego. W spółdzielni miła pani poinformowała naszego kupca że ze względu na ochronę danych osobistych nie może wydać żadnych zaświadczeń (np o niezaleganiu z opłatami za wode itd…). Zadzwoniłem więc do spółdzielni i poprosiłem o przygotowanie wymaganych dokumentów aby były gotowe do odebrania kiedy przyjedziemy by podpisać umowę sprzedaży. Trochę pod górkę ale mamy nadzieje że wszystko sie wyklaruje do piątku.

Ustaliliśmy termin podpisania umowy na piątek i wczoraj kupiliśmy bilety na lot do Waszawy na czwartek wieczór. Trzeba tylko jeszcze wypożyczyć samochód i jesteśmy gotowi do spalenia ostatniego mostu łączącego nas z Polską.

Sunday, May 21, 2006

Przemeblowanie

Znudziło nam się ustawienie w pokoju gościnnym więc zaczeliśmy przesuwać meble. Pokój jest troche nieustawny ze względu na kominek scinający dwie ściany z którego na razie zrobiliśmy barek. Po kilku próbach przestawiania mebli w różne miejsca doszliśmy do wniosku ze potrzebujemy nową sofę i mniejszą ławę. Wtedy może uda się jeszcze wcisnąc tam stół i 4 krzesełka, byłoby nieźle.

Deszcz naparza od kilku dni, już nawet nie chce mi się sprawdzać pogody codziennie w nadziei, że gdzieś na horyzoncie pojawi się słońce. Podobno sa jednak braki wody i jest zakaz podlewania ogródków i mycia samochodów, tak jakby ogrodom potrzebne było podlewanie jak codziennie pada deszcz…

Zrobiłem wreszcie budżet domowy, okazało się zgodnie z przewidywaniami, że żyjemy troche ponad stan i trzeba przytrzymac sie za kieszeń. A że trzymanie sie za kieszeń nie jest w naszym stylu, wypełniliśmy aplikację o kolejną kartę kredytową. Nie jest jednak tak zupełnie tragicznie, dzieki budżetowi okazało się że powinno wystarczyć na wyjazd do Hiszpanii na jesieni przed, urlopem na Maledivach. Będzie super mamy nadzieję, gdyby tylko pogoda raczyła się poprawic, gdzie ten obiecywany global warming…

Wednesday, May 17, 2006

Rant o zasiłkach

Dzisiaj w radio usłyszałem, że zaczęto zbierać odciski palców dzieci imigrantów ubiegających się o child benefit. Podobno wykryto kilka przypadków, gdzie różne osoby pobierały zasiłki na te same nie swoje, dzieci.

Doskonale rozumiem to że ludzie tu przyjeżdżają, często nie znają zbyt dobrze języka i trudno jest im znaleźć pracę pozwalającą na utrzymanie rodziny na poziomie podobnym do innych. Żeby poprawić sobie poziom życia są zawsze dwa sposoby (pomijam w tym momencie wygrana na loterii i “ciężkie” przestepstwa) - ciężka praca, nauka języka, powolne pnięcie się po szczeblach kariery zawodowej. Drugi, nieuczciwy sposób to, kombinatorstwo, oszustwo, wykorzystywanie luk i nieścisłości w łagodnym i pobłażliwym angielskim prawie.

Mnożą się w internecie poradniki jak dostać council flat, child benefit, tax credit i inne zasiłki o których często rodowici Anglicy nawet nie wiedzą. Wiadomo przecież, że ktoś za to wszystko musiał zapłacić, nie było to jednak jakieś nic nie znaczące “państwo”, zapłacili za to głównie Brytyjczycy! Dlaczego imigranci tak odwdzięczają się krajowi który przyjmuje ich z otwartymi rękami, stwarza możliwości rozwoju których nie mieli w Polsce. Dlaczego tak często gryziemy rękę która nas karmi, nie zastanawiając się nad konsekwencjami naszych decyzji. Wielka Brytania jako jeden z nielicznych krajów dał nowym członkom Unii możliwość osiedlania się i legalnej pracy, szkoda że tak wielu imigrantów nie potrafi tego docenić.

Monday, May 15, 2006

Nie lubię poniedziałku

Jak w tytule, ciekawe dlaczego tak jest, że jak ma się w perspektywie 5 dni pracy to trudniej się wstaje, pogoda wydaje się bardziej ponura niż zwykle a korki na drodze są gęstsze i bardziej irytujace.

Całkiem przyjemny weekend, przyjechali Ela z Piotrkiem i tradycyjnie troszkę zabalowaliśmy. Tym razem testowalismy biale wina, choć nie jestem wielkim fanem muszę przyznać że wszystkie były dość dobre. Dobre do tego stopnia, że w niedzielę odchorowaliśmy to troszkę i po raz kolejny nie poszliśmy na Discover Scuba, kolejne podejście za 2 tygodnie. Dostaliśmy też w prezencie Gordons Gin Distillers Cut, trzeba dokupić tonic i przetestować przy najbliższej okazji, tylko już nie na dzień przed nurkowaniem…

Mamy nadzieję, że pogoda za tydzień wreszcie sie poprawi i w sobotę i niedzielę poświeci troszkę słonko, w ubiegłym tygodniu było pięknie przez 3 dni a w sobotę zaczęło padać. Od 2 tygodni wybieramy się nad morze i 2 razy pod rząd pogoda płata nam takiego figla. Do trzech razy sztuka, w tą sobotę też się wybieramy.

Tuesday, May 09, 2006

Sprzedaży miszkania część 1

Od mniej więcej 10 lat jesteśmy (nie)szczęśliwymi właścicielami mieszkania w Polsce. Gdy opuściliśmy kraj 8 lat temu nie sprzedawaliśmy mieszkania w nadziei że ceny pójdą trochę w górę i zamiast przehulać te pieniądze będzie to pewnego rodzaju inwestycja.

Mając złe doświadczenia z wynajmem mieszkania w Warszawie, postanowiliśmy nie wynajmować go gdyż koszty utrzymnia były naprawdę niewielkie. Od jakiegoś czasu ta “inwestycja” zaczyna nam jednak ciążyć więc zapadła decyzja o sprzedaży.

Na początek zrobiliśmy rozeznanie w internecie. Szybko okazało się że różnica pomiedzy UK i Polską w tym względzie jest taka jak różnica pomiędzy raczkowaniem niemowlaka i sprintem olimpijskim. Tu w każdej wiosce jest agencja handlu nieruchomosciami, każda ma strone internetową zazwyczaj z kilkoma zdjęciami każdego mieszkania, wymiarami pomieszczeń, ceną itd. Jeżeli chodzi o nasze miasteczko to nie ma ani jednej strony internetowej podającej chociaż jedną ofertę z ceną.

Zglosił się do nas jeden gość, gdzieś dopatrzył się że mamy zamiar sprzedać mieszkanie i zaoferował pomoc. Po kilku dniach poszukiwań na miejscu oświadczył, że w naszym niemal 30 tysięcznym mieście nie ma ani jednej agencji która mogłaby zająć się sprzedażą mieszkania. Znaleźliśmy się więc w punkcie wyjścia.

Dony siostra z mężem zadeklarowali pomoc, zorientowali się w cenach i dadzą ogłoszenie do gazety. Zaczynamy trzymać kciuki. cdn…

Friday, May 05, 2006

Lazy Days

Krótki, ale wyczerpujący tydzień.
Dony boss wrócił z miesięcznego urlopu w Australii, opalony, zrelaksowany i pełen energii. Oczywiście nie można tego powiedziec o reszcie pracowników, którym przydałaby się choć kilkudniowa przerwa.

Do tego pogoda zrobiła się super, więc grzechem byłoby siedzenie w domu. Wczoraj stwierdziliśmy, że trzeba trochę zminić codzienną rytynę spacerów i biegów, no i może warto by odkurzyć badmingtona. Udaliśmy się więc do pobliskiego parku i zaczęliśmy grę. Jako, że oboje jesteśmy skłonni do rywalizacji walka była naprawdę zacięta. Do dziś czujemy ją w kościach.

Jutro wybieramy się znowu do Eli i Piotrka z Weybridge. Nie widzieliśmy się z nimi dość długo i wciąż nie obejrzeliśmy filmiku z nurkowania, który przywieźli ze swojej ostatniej wyprawy do Egiptu. Mamy nadzieję, że jutro będzie okazja.

Monday, May 01, 2006

Old Car Fair

Od siedzenia w domu tylko tyłek boli i rośnie, poszliśmy więc powłóczyć się po okolicy. Pogoda zapowiadała się zachęcająco, w miarę ciepło z lekkim wiaterkiem, trochę chmur, trochę słońca - po angielsku krótko mówiąc.
Ruszyliśmy do Nonsuch Park, dość sporego parku w Cheam, w którym wypatrzyliśmy kiedyś wieczorem ładny ogród. Postanowiliśmy go obejrzeć w świetle dnia i słońca, jeżeli tylko dopisze.
W parku natkneliśmy się na zlot starych samochodów - kilka okolicznych klubów motoryzacyjnych skrzyknęło się i zorganizowało show starych, odrestaurowanych aut. Niektóre bardziej, inne mniej dopieszczone, wszystkie prezentowały się raczej okazale. Stare blachy wypolerowane na wysoki połysk, błyszczące czyściutkie silniki, właściciele dyskutowali z gapiami opowiadając historię aut. Sporo marek, które bezpowrotnie zniknęły z rynku (Triumf, Zodiak), jak również takich, których nowsze wersje zdarza się zobaczyć na drogach (Lotus, Bentley). Byly dwa ciekawe samochody zabawki - Bond BUG, kilka samoróbek, trochę modyfikacji. Ogólnie całkiem przyjemna imprezka.

Sunday, April 30, 2006

May Day

Jakoś tak jest, że na początku maja zawsze przypominają mi się czasy dzieciństwa w moim miasteczku. Pamiętam te sztuczne pochody, trybunę stawianą na rynku na kilka dni przed 1 maja. Pamiętam jak zazwyczaj na krótko przed pochodem zapadałem na różnego rodzaju choroby, oby tylko wywinąć się od udziału w tej szopce. Wyjeżdżałem wtedy o 3 rano na ryby i wracałem po południu, happy days.

Szkoda ze Bank Holiday’e są takie rzadkie, zdaje się że w Anglii jest najmniej dni wolnych od pracy ze wszystkich krajów europejskich. Nie mamy w sumie żadnych konkretnych planów tym razem, można by powiedzieć że odpoczywamy. Przez odpoczynek rozumiem tu dokończenie remontu łazienki i uporządkowanie ogrodu.

Łazienkę pomalowałem już wcześniej, więc pozostało położenie podłogi. Wypatrzyliśmy fajną podłoge łazienkową, kładzenie płytek ceramicznych byłoby zbyt dużym przedsięwzięciem. Planowaliśmy jedynie odświeżenie, będą więc łazienkowe panele. Na szczęście udało się znaleźć kolor pasujący dość dobrze do reszty wystroju.

Trawa przed domem nie skoszona od trzech tygodni wygladała paskudnie więc zająłem się nią w pierwszym rzędzie. Moje oczekiwania związane z korą, która miała powstrzymać chwasty, okazały się kompletnie nie trafione. W trzy tygodnie po obsypaniu krzewów korą, te zupełnie zniknęły pod chwastami. Czyszczeniem Boxu z zielstwa zajęła sie na szczęście Dona, nie cierpie plenia chwastów. Gdyby tylko raczylo trochę popadać byłoby nieźle, Box i tak rośnie wolno, a bez wody zupełnie się ociąga. Chyba ukorzenił się dość dobrze w ubiegłym roku, bo niedawno go podciąłem i już puszcza ładne młode pędy.

Sunday, April 23, 2006

Paryż - dzien 2

Troche niewyspani wstaliśmy około 9 rano. Szybko umyliśmy się, zdaliśmy klucz od pokoju i ruszyliśmy znów na Paryż. Szybkie śniadanko w kafejce - klasyka, czyli bagietka z dżemem, rogaliki, kawa i sok pomarańczowy.

Poszliśmy najpierw do parku “Jardin du Luxembourg”, ścieżki są tam wypełnione biegaczami, kilkaset osób biegało po parku w czasie gdy tam byliśmy, widok niezwykły nawet w UK, gdzie bieganie jest dość popularne. W centrum parku niewielki staw, na którym amatorzy żeglowania puszczają zrobione przez siebie modele żaglówek sterowanych radiem.

W drodze do Katedry Norte Dame przeszliśmy obok słynnej Sorbony, niestety nie mamy zdjęcia, bo główne wejście było w trakcie remontu i całe zasłonięte przez rusztowania. Katedra prezentuje się naprawdę okazale, dotarliśmy tam tuż przed południem i mieliśmy przyjemność posłuchać słynnych dzwonów Notre Dame. Odpuściliśmy sobie zwiedzanie całej katedry, jako że główną atrakcją niedzieli miał być inny jeszcze bardziej interesujący obiekt.

Kompleks Muzeum Louvre jest olbrzymi, zajmuje powierzchnię kilku boisk piłkarskich i duża jego część znajduje się pod ziemią. Zakupiliśmy więc bilety i pomaszerowaliśmy szukać Mona Lisy. Na dokładne zwiedzanie Louvre potrzeba by około tygodnia, my przeznaczyliśmy na to połowę dnia, więc musieliśmy streścić naszą wizytę do najważniejszych atrakcji muzeum. W pokoju, gdzie jest Mona Lisa nie wolno robić zdjęć, muszę przyznać że nie robi oszałamiającego wrażenia. Niewielki obraz a jednak skupił przy sobie pokaźny tłumek gapiów. Innymi atrakcjami, które chcieliśmy zobaczyć, były rzeźba Venus z Milo, Kodeks Hammurabiego, rzeźba Amora i Psyche no i imponujące Klejnoty Koronne Ludwika XV. Jako ciekawostkę podam, że niektóre z naszyjników miały dobrze ponad 1000 diamentów.

Po Louvre pospacerowaliśmy do centrum kulturalnego Pompidou, zjedliśmy niedaleko obiad i wyruszyliśmy do ostatniego punktu wycieczki - Placu Pigalle. Pelno tam kolorowych sex shopów, erotycznych kin, barów ze striptizem i kabaretów, wliczając chyba najsłynniejszy na świecie Moulin Rouge. Niestety nie wystarczyło czasu, by to wszystko dokładniej obejrzeć. Musieliśmy wracać na Gare du Nord, aby nie spóźnić się na Eurostar do Londynu. Do domu dotarliśmy tuż przed północą.

Paryż jest piękny i polecamy każdemu taką wycieczkę. Dwa dni to troszkę mało, ale nawet w tak krótkim okresie czasu można nałapać pełno wrażeń i mieć bardzo miłe wspomnienia. Która z europejskich stolic będzie następna…

Saturday, April 22, 2006

Paryż - dzien 1

Wyruszyliśmy wczesnie, wychodząc z domu o 5:30 rano pojechaliśmy samochodem do Epsom. Stamtąd pociągiem do London Waterloo, dotarliśmy na około 40 minut przed odjazdem Eurostara. Bilety kupione wcześniej przez internet odebraliśmy w terminalu e-tickets i pomaszerowaliśmy szukac jakiejs kawy bo o tej porze dnia tylko kilka litrow kawy moze utrzymac moje powieki w górze.

Do odjazdu mielismy około pół godziny wiec odpaliłem na chwilę laptop żeby sprawdzić czy jest dostępny internet. Skype I gadugadu uruchomiło się bez problemu jednak email I www wymagały opłat więc darowałem sobie. Po paru minutach zaproszono nas do pociągu, zapakowaliśmy się szybciutko, Dona postanowiła nadrobić zaległości w lekturze i wzięła się za “DaVinci Code” a ja zacząłem pisać sprawozdanie z wycieczki.

Na Gare du Nord dotarlismy o 11:30 czasu paryskiego. Zaopatrzyliśmy się w mapy i pomaszerowaliśmy szukać jakiejś kafejki żeby zjeść śniadanie. Pogoda zapowiadała się piękna a do hotelu mieliśmy się stawić po 13:00 więc mieliśmy trochę czasu by usiąść i spokojnie zjeść sniadanko.

Hotelik był mały i trochę obskurny ale niedaleko centrum i metra więc zostawiliśmy tylko pare rzeczy i pierwsze kroki skierowaliśmy w kierunku największej chyba atrakcji Paryża - Wieży Eiffel’a. Robi naprawde spore wrażenie, rosła w oczach jak podchodziliśmy do niej. Dona jeszcze przed wyjazdem zadeklarowała się że nie wjedzie na najwyższy poziom. Byłem trochę zawiedziony szczerze mówiąc ale powiedziałem jej że ma wolną rękę i niech kupuje takie bilety jakie chce. Ku mojemu zaskoczeniu kupiła bilety na najwyższy poziom (hurra!). Na wieżę wjeżdza się 2 etapami, najpierw do drugiego poziomu potem na szczyt. Po wjechniu na drugi poziom widać było że Dona minę ma nietęgą jednak stanęliśmy w kolejce do windy na szczyt i po chwili wysiadaliśmy już z windy z drżącymi nogami.

Po jakimś czasie Dona odprężyła się i podziwialiśmy niesamowity widok na Paryż. Na szczycie wieży spędziliśmy dobre pol godziny albo dłużej, niezpomniane przezycie, polecamy każdemu, szczególnie tym którzy boją sie wysokości, Dona wyleczyła się z lęku juz po pierwszym “zabiegu”.

Po Wieży Eiffel’a przyszla kolej na Pola Elizejskie i Łuk Triumfalny, wrażenia niesamowite ale nie będę tu wszystkiego opisywał bo jest tego zbyt dużo hehe. W trakcie pobytu na Łuku Triumfalnym zrobiło się ciemno, poszliśmy na kolację a potem ponownie pod Wieżę Eiffel’a. Nocą prezentuje się równie niesamowicie jak w dzień. Zmęczeni wrażeniami po północy dortarliśmy do hotelu.

Monday, April 17, 2006

Portsmouth

Taaaaki długi weekend należało przyzwoicie wykorzystać, więc od kilku dni planowaliśmy wyprawę nad morze. Rozważaliśmy Hastings, Brighton i Portsmouth, jako że w dwóch pierwszych mistach nie ma aż takich spektakularnych atrakcji padło na Portsmouth, na Brighton i Hastings jeszcze przyjdzie czas. Na wycieczke pojechaliśmy ze znajomymi z Epsom, Anią i Grześkiem, wyruszyliśmy około południa.

Przede wszystkim interesował na historyczne doki a w nich HMS Victory, słynny z bitwy o Trafalgar statek Admirała Nelsona. Musze powiedziec że nie byliśmy zawiedzeni jako że jest naprawde spektakularny. Kolejnym punktem było akwarium, obejżeliśmy stadko rekinow, żółwie, piranie, koniki morskie i sporo innych stworzonek, niestety ze względu na szyby zdjęcia z akwarium nie są najlepszej jakości. W planach był jeszcze wjazd na Spinaker Tower, jednak zabrakło na to czasu i musieliśmy odpuścić.


Saturday, April 15, 2006

Długi spacer

Jako, że pogoda sprzyja, jest cieplutko i słonko coraz śmielej wygląda zza chmur, wybraliśmy się wczoraj na spacer. Już od jakiegoś czasu chcieliśmy przejść się po lesie w okolicach Epsom, na mapie wygląda na dość spory, więc pojechaliśmy do tego właśnie lasu.

Las, na początku przynajmniej, nie wyglądał zbyt dziko, był raczej rzadki i w głąb prowadziła wysypana żużlem lub korą drzewną ścieżka. W miarę jak postępowaliśmy w głąb scieżka zaczęła się zawężać i zaczeliśmy żałować, że nie mamy na nogach kaloszy.

Mineliśmy po drodze kilku spacerowiczów, przeważnie z psami, jeżeli dorobimy się kiedyś psa to tam właśnie będziemy go zabierać na spacery w weekendy. Byłoby naprawdę fajnie mieszkać obok takiego lasu, jako że jest to również znakomite miejsce do biegania.

Stare drzewa zostają systematycznie wypalane i wycinane oraz zastępowane przez nowe. Pracownicy lasu zostawiają często stare pnie drzew chyba dla dodania miejscu atmosfery, takie wypalone kikuty wyglądają naprawde fajnie.

W środku tego lasu są ruiny starej rzymskiej wioski (nawiasem mówiąc po kilku godzinach błądzenia po lesie nie znaleźliśmy tego miejsca), w której w maju council organizuje wiosenne fun fair. Będzie można, między innymi, spróbować wypalania naczyń z gliny tradycyjną metodą sprzed niemal 2 tysięcy lat. Mam nadzieję, że się wybierzemy.

Dotlenieni i porządnie zmachani dotarliśmy do domu koło siódmej. Następnym razem chyba musimy wziąć ze sobą lunch, jedno jabłko na głowę to chyba trochę mało na sześciogodzinny spacer…

Friday, April 14, 2006

Trening

Jakieś dwa tygodnie temu, po krytycznej lustracji swojej zimowej figury, doszedłem do wniosku ze mam pare funtów do zrzucenia. Wyciągnąłem wiec spod schodów swoje Saucony i poszedłem biegać. Przypomniałem sobie szybko przyjemne uczucie pokonywania trasy. Podczas biegu układałem plan treningowy na kolejnych kilka miesięcy. Pomyślałem że dobrze byłoby mieć cos to cross treningu bez konieczności chodzenia na siłownię. Jakiś czas temu rozmawialiśmy z Doną o zakupie rowerku reningowego jako że ona nie może biegać a również chciałaby trzymać formę i fugurę. Wrócłem do domu wykąpałem sie i siedliśmy razem do internetu szukając odpowiedniego sprzętu. Spośród kilku propozycji o cenie poniżej 100 funtów wybraliśmy domowy rowerek z darmowa dostawa, 5kg kolo zamachowe i magnetyczny oporniczek.

Zamówiłem dostawę do pracy nastepnego dnia, po powrocie z pracy rozpakowałem i zmontowałem maszynke. Po 20 minutach na tym sprzecie byłem cały zlany potem, nie czułem nóg i byłem cholernie zadowolony że go kupiliśmy. Dona również jeździ, wreszcie mamy gadżet który oboje lubimy :).

Monday, April 10, 2006

Krótki tydzień

Jeszcze tylko niecałe 4 dni i będziemy mieć 4 dni wolnego, pierwsze od kilku lat “normalne” święta dla Dony. Do tej pory zawsze jakaś praca wypadała albo w piątek albo w poniedziałek.

Szef znów pojechał na wakacje i zostawił mnie samego “na włościach”. Nie mam za dużo do roboty wiesz myszkuje po internecie. Znow natknąłem sie na pare zdjęć z Nowej Zelandii i znów mnie ściska w dołku…

Przyszli do nas wczoraj Ania z Grzesiem, opróżniliśmy pare butelek winka i dzisiaj troche mnie głowa pobolewa ale ogólnie nie jest źle. W niedziele oboje mają wolne więc może się gdzieś razem wypuścimy, mam ochote pojechać nad morze, trzeba będzie wyszukać jakieś przyjemne miejsce na spędzienie dnia.

Dzisiaj rano w newsach pokazywali Tonbidge Wells w Kent całe zasypane śniegiem, w nocy spadło tam kilka centymetrów śniegu i leżał na ziemi do rana! Śnieg w Anglii to żadkość ale o tej porze roku to wybryk natury, pewnie znów wszystko zwają na global warming. Mogłoby się wreszcie zrobić cieplej, słońce świeci całymi dniami ale jak zajdzie i wiatr powieje to robi sie natychmiast zimno.

Oby do lata…

Thursday, April 06, 2006

Nowa Zelandia - nasz cel

Koleżanka z pracy wróciła właśnie z 2 tygodniowego urlopu w Nowej Zelandii. Rozpaliło to we mnie lekko przygasające pragnienie odwiedzenia tego niezwykłego kraju. Przywiozła kilkaset zdjęć a każde z nich jest jak pocztówka z raju. Nieprawdopodobne scenerie, olbrzymie rozlegle puste przestrzenie, przyjemny klimat no i wielka rafa koralowa pod bokiem, czego można chcieć więcej. Powtarzam to zawsze, gdybym mieszkałw Nowej Zelandii nigdy nie pojechałby nigdzie na urlop :). Cały dzień opowiadała i opowiadała wszyscy siedzieli z otwartymi gębami i słuchali, niewiele wczoraj popracowaliśmy :P.

Ogólnie była zachwycona, jedyne na co narzekała, to że w tym kraju jest mało ludzi, dla mnie w porównaniu do przeładowanej ludźmi Wielkiej Brytanii byłaby to miła odmiana. Zaraz udałem się sprawdzić jakie są możliwości otrzymania wizy imigracyjnej do Nowej Zelandii.Tak jak przypuszczałem w tej chwili szanse są żadne, jednak za 2-3 lata gdy będę miał ukończone AAT i kilka lat praktyki szanse są i to niemałe. Pomaszerowałem więc wczoraj do college podbudowany tą myśla i nawet nie ziewałem z nudów cały czas. Koniec tegorocznego kursu coraz bliżej będzie miło znów mieć wolne Poniedziałki i Środy wieczór.

Wybieramy się dzisiaj znów na basen, może dzisiaj uda się Donie przepłynąć cały basen z oddychaniem. Znalazłem już PADI center gdzie będziemy robić certyfikat pletwonurków i to już za parę tygodni więc lepiej nich się pospieszy. Chyba wezmę cały nowo zakupiony gear i wypróbuję na odkrytym basenie. Muszę poświczyć snorkeling bo dawno nie nurkowałem, każdy powod jest dobry żeby pobawić się nowymi zabawkami no nie ;).

Saturday, April 01, 2006

Przygotowania do nurkowania

Pojechaliśmy dzisiaj na Dive Shows (www.diveshows.co.uk). Jako że wybieramy się w tym roku na wakacje z nurkowaniem należało zaponać się z ofertą sprzetową i przyjrzeć się bliżej spoleczności nurków, takie show wydawało sie idealnym do tego miejscem.

Impreza odbywała sie w wielkiej sali wystawowej Excel we wschodnim Londynie na Canning Town. Dotarliśmy tam trochę późno bo juz po 12 w poludnie, jakoś niełatwo zebrać się do wyjścia w sobote rano. Nie mieliśmy zabukowanych wcześniej biletów ale można było je kupić przy weściu po 10 funtów na głowę.

Jako że w temacie nurkowania jesteśmy całkiem zieloni, zadawaliśmy sporo pytań czasem pewnie zabawnych jednak nikt nie traktował nas protekcjonalnie, wręcz przeciwnie wystawcy byli uprzejmi i pomocni. Doradzono nam w jaki sposób dobrać maskę, dla mnie sprawa jest raczej prosta, każda prawie którą przymierzałem pasowała, trochę gorzej było z maską dla Dony, jednak po przejściu kilku stoisk znaleźliśmy odpowiedni sprzęt i dla niej. Z rurką poszło łatwiej, bez problemu znaleźliśmy pasujący niedrogi model dla nas obojga.

Jeżeli chodzi o płetwy wybór jest olbrzymi, zarówno kaształt, wielkość, rodzaj “buta”, materiał, usztywnienia itd kosmiczne technologie. Stwierdziliśmy jednak że nasze pierwsze płetwy nie muszą mieć tych kosmicznych wynalazków i skupiliśmy się na tym by były wygodne i dobrze leżały na nodze. Tuż przy wejsciu znaleźliśmy stoisko z rozsądnie wycenionymi płetwami i butami z pianki. Wybraliśmy odpowiednie numery i kolory (czarne dla mnie, jaskrawo żółte dla Dony) i pomaszerowaliśmy dalej objuczeni torbami.

Wszędzie pełno firm reklamujących wakacje z nurkowaniem, oferty z każdego zakątka świata: począwszy od Mikronezji i Wielkiej Rafy Koralowej, poprzez Indonezje, Wschodnią Azję, Afrykę, Europę, Karaiby i Archipelag Galapagos (taka rundka dookoła świata) kończąc na nurkowaniu w lodowatych wodach Alaski i północnej Rosji! Obejżeliśmy fantastyczny film o nurkowaniu w lodzie, zdjęcia wykonane pod górą lodowcową, bajera!

Skrupulatnie przystępowaliśmy do wszystkich możliwych promocji i konkursów, może uda nam się wygrac jakies darmowe wakacje gdzieś w pięknym zakątku globu, pomarzyć zawsze można :P. Po mniej więcej pół godziny wędrowania między stoiskami byliśmy objuczeni folderami i katalogami do tego stopnia że nie mieściły się już w reklamówkach i zaczęły robić się niesamowicie ciężkie, więc przestaliśmy je zbierać.

W pewnym momencie wpadł mi w oko wet suit 3mm grubości, odpowiedni do nurkowania w ciepłych wodach jak równiez do sportów wodnych typu deska czy narty wodne. Okazało się że jest na nie całkiem niezła oferta jako że firma zwija interes w UK i przenosi się na południe Francji. Przymierzyłem i leżał jak ulał, za 40 funtów grzechem byłoby nie wziąć wiec skusiłem się.

Ogólnie bardzo przyjemnie spędzony dzień, teraz tylko trzeba wypróbować caly ten sprzęt, lato na szczęście coraz bliżej :).

Wednesday, March 29, 2006

Wiosenne pociąganie nosem

Wiosna zaczela sie pelna geba, ptaki spiewaja, trawka zielona, na spacerze zobaczyliśmy krzak cały obsypany świeżymi pąkami róż, musialy porozkwitać w przeciągu ostatnich 3-4 dni. Zaczęło się robić całkiem ciepło, temperatury w dzień dochodzą do 15 stopni, a jak słonko zaświeci to robi się naprawdę przyjemnie.

No i wlasnie w taką piekną pogodę Dona się rozchorowała, pociąga nosem, narzeka na ból głowy, krótko mówiąc jest porządnie przeziębiona. Chodzi jednak do pracy bo tu tak się robi, w UK przeziebienie to nie choroba. Mam nadzieję że ja nic od niej nie złapię, udało mi się przezimować nawet bez kataru tfu tfu…

Z innej beczki troche. Znajoma z pracy ujawniła się że nurkowała kiedyś i ma kupę sprzętu, płetwy, maska, rurka, BCD, butla i inne gadżety. Ma też wet suit ale przy jej 180 cm wzrostu i wadze koło setki, nie ma szan aby nadawał się na któreś z nas :P. Poleciła mi też lokalny klub płetwonurków w Epsom, mają dostęp do głebokiego basenu i bardzo przyzwoite ceny kursow, jak tylko Dona wyzdrowieje wybieramy się tam, już nie mogę się doczekać :P.

Sunday, March 26, 2006

Komiczne czy tragiczne

Wczoraj byliśmy w kinie na “V for Vendetta”. Znakomity film ze stajni twórców Matrix’a - braci Wachowskich. Przejaskrawiona i nieprawdopodobna perspektywa tego do czego może doprowadzić ciemnota, kołtuniarstwo, zacofanie, brak tolerancji. Historia bardzo pouczająca i dość zabawna, po obejżeniu filmu w głębi duszy odetchnąłem i pomyślałem “dobrze że nie ma takich ludzi i nic takiego nam nie grozi”.

Dzisiaj surfując po sieci trafiłem na zabawny filmik. Na początek pokładałem się ze śmiechu ale po zastanowieniu pomyślałem że to w sumie wcale nie takie zabawne. Scenka jakby żywcem wyjęta z V for Vendetta ale to nie fikcja!

V for Vendetta na żywo

People should not be afraid of their governments, governments should be afraid of their people. - V

Saturday, March 25, 2006

Podatek od emigracji

Niedawno dowiedziałem się, że wedle polskiego prawa wielu Polaków, którzy pracują na przykład w UK i płacą tu podatki podlegają również obowiązkowi podatkowemu w Polsce. Oczywiście Brytyjskie zarobki w przeliczeniu na złotówki zazwyczaj wpadają w najwyższe stawki podatkowe i nawet po zapłaceniu podatku w UK trzeba czesto zapłacić 20% podatku Urzedowi Skarbowemu w kraju.

Przepisy są dość nieścisłe i sformułowane niejasno nawet dla urzędników US. Nie chcę się spierać z przepisami, wiem że w mojej sytuacji nie muszę się rozliczać w Polsce, pozostaje jednak niesmak wynikający ze świadomości, że polski rząd próbuje ograbić emigrantów z ich często ciężko zarobionych pieniędzy.

Nie jestem ekonomistą i nie znam się na takich sprawach jak budżet państwa, jednak odnoszę wrażenie, że domagając się podatku od pracujących poza granicami kraju rząd “strzela sobie w stopę”. Pieniądze ściągnięte z podatków nie zostaną przeznaczone na rozwój polskiej gospodarki, nie przybędzie od nich miejsc pracy, zostaną pewnie zmarnowane na zasiłki, becikowe, na budowę kilku kościołów i inne durnoty - jak to w Polsce. A przecież gdyby pozwolić je przywieźć i wydać w Polsce, 20% więcej gotówki wpłynęłoby do polskiej gospodarki, murarze mieliby pracę, bo ludzie kupowaliby domy/mieszkania, sklepy miałyby większe obroty itd…

Pieniądze, o które tak trzęsie się polski Urząd Skarbowy i tak trafiłyby w końcu do budżetu, ale przedtem pomogłyby troszkę w odbudowaniu i rozruszaniu gospodarki. Być może się mylę, ale wydaje mi się że rząd popełnia duży błąd. Ciągle słyszę głosy ludzi, którzy stwierdzają, że nie wrócą do kraju, bo nie chcą płacić 20% podatku, w ten sposób rząd ze swoją zachłannością nie dostanie absolutnie nic.

Na szczęście to już nie mój problem, korzystam z usług NHS, a nie Służby Zdrowia, chroni mnie Metropolitan Police a nie Polska Policja itd, dlaczego więc miałbym płacić polski podatek? Nie widzę ani jednego powodu.

Ci, ktorzy narzekają i płacą, mówią że takie jest prawo, więc trzeba płacić. Co byłoby gdyby Polacy (czy jakikolwiek inny naród) przestrzegali wszystkich złych i niesprawiedliwych praw? Czy mielibyśmy wtedy demokrację czy Polską rządziłaby w dalszym ciągu Moskwa? Złych praw nie wolno przestrzegać, ci którzy im się podporządkowują są nie lepsi niż twórcy niesprawiedliwych i złych przepisów prawnych.

Dostaliśmy dzisiaj właśnie pisemko z Councilu, podnieśli nam tax do 1020 funtów za rok, płacić, nie płacić …;)

Friday, March 24, 2006

Spóźniona Wiosna


Wiosna wyjątkowo ociąga się w tym roku. Zazwyczaj w polowie Marca jest już ciepło i ciągle pada deszcz. W tym roku jednak dopiero niedawno pojawiły się pierwsze jej oznaki. Poszliśmy parę dni temu na spacer zobaczyć czy pojawiają się jakieś kwiaty. Okazało się że przebiśniegi już przekwitają ale krokusy sa ciągle w jak najlepszej formie, jak widac ja zdjęciach.





Nareszcie dzisiaj zrobiło się trochę cieplej. Trzeba w ten weekend zrobić porządek w ogrodzie i skosić trawę pierwszy raz w tym roku. Przytnę też żywopłot może zacznie się w tym roku krzaczyć.

Tuesday, March 21, 2006

Spadkowej sagi ciąg dalszy

Dona była dzisiaj w konsulacie i złożyła oświadczenie o zrzeczeniu się spadku. Cala operacja trwała jakies 5 minut ale musiała stać w tasiemcowej kolejce. Postawienie 3 pieczątek (nawiasem mówiąc ciekawe dlaczego jedna nie wystarczy, trzeba 3…) okazało się być niezłym wyzwaniem dla pracowników konsulatu. Po złożeniu oświadczenia, musiała zostawic dokumenty w konsulacie i wrócic po południu po odbiór. Po południu kolejka była jeszcze dluższa no i tradycyjnym polskim zwyczajem ludzie wciskali się do kolejki, ubaw na całego.

Jako następny w kolejce do spadku mam teraz 6 miesięcy na odrzucenie go. Planuję jednak wybrać się tam szybiej i mieć to z głowy.

Monday, March 20, 2006

Zalety sieci bezprzewodowych

Po 3 dniach posiadania sieci bezprzewodowej i laptopa zastanawiam sie jak mogłem nie zdecydowac się na to wczesniej. Niesamowita wygoda, komputer w każdym pokoju leciutki i bez plątaniny kabli. Po odpaleniu sieci bezprzewodowej w laptopie okazało się, że jestesmy w zasiegu 3 innych sieci gdzieś w okolicy, niestety wszystkie były secured i nie dalo sie podpiąc no więc dokupiliśmy bezprzewodowy router. Polecam taki zestaw każdemu.

Sunday, March 19, 2006

Nowa zabawka



Toshiba Satellite M70-267


Mniej więcej taki jaki chcieliśmy, może z czasem dorzucę do niego trochę RAMu ale na razie chodzi bez problemu na 512Mb. Zdecydowaliśmy się na zakup w sklepie bo w ofercie mieli bardzo fajną myszkę logitecha i carry bag gratis, no a poza tym to jak juz cos podotykasz i pobawisz się w sklepie to potem ciężko czekać kilka dni na dostawę.

Saturday, March 18, 2006

Jaki Laptop

Doszliśmy z Doną do wniosku, że potrzebujemy 2 komputery. Nie mamy miejsca na 2 stacjonarne (choc kiedyś mieliśmy) więc najlepszym rozwiązaniem będzie zakup laptopa. Spędziłem wczoraj kilka godzin na sieci szukając odpowiedniej maszyny no i pomimo że wybów jest dość spory to jednak jestem strasznie wybredny i nic odpowiedniego (no i w odpowiedniej cenie oczywiscie hehehe) nie znalazłem.

Sprawdziłem konto na ile możemy sobie pozwolić no i budżet jest ciasny :P ale jedziemy dzisiaj po lokalnych sklepach popatrzeć co tam mają. Jak dobrze pójdzie nastepny wpis będzie z nowej maszyny hehehe.

Friday, March 17, 2006

Testy Kliniczne

Zdaje się że to temat tygodnia więc wypada coś napisać.

6 osób wylądowało w szpitalu w krytycznym stanie na skutek testów klinicznych nowego leku na białaczkę (leukemia). 2 Osoby które uczestniczyły w tych samych badaniach i dostały placebo opowiadały o dosć dramatycznych chwilach zaraz po podaniu preparatu. Testujący w kilka chwil po otrzymaniu zastrzyku zaczęli narzekać na ból głowy i 2 z nich straciło przytomność. Jeden ze świadków naocznych widział jak głowa jednego z nich opuchła do niemalże trzykrotnych swoich rozmiarów.

W obecnej chwili stan 4 badanych jest znacznie lepszy, 2 natomiast pozostale nadal w stanie krytycznym.

Jako ciekawostkę można podać że w efekcie rozgłosu nadanego temu wydarzeniu zainteresowanie w uczestniczeniu w badaniach klinicznych wzrosło pięciokrotnie. Jak podaje BBC, firmy takie jak Parexel (www.drugtrial.co.uk) odnotowują wzmozoną ilośc wizyt na stronie i niezwykle szybki napływ chętnych do badań klinicznych.

Dla wielu jest to sposób na szybką kasę, badania są platne od kilkuset do kilku tysięcy funtów i trwają kilka dni lub tygodni.

Sam chyba nie zdecydowałbym się i mam trochę szacunku dla ludzi którzy w ten sposób ryzykują swoje zdrowie, dzieki nim wszyscy zyskujemy prawda?

Dziwna wiosna

Choć jeszcze nie 21 Marca to jednak chciałoby się poczuć wreszcie jakieś oznaki ocieplenia i wiosny, jak narazie jednak pogoda nie popuszcza. Rano popadywał trochę śnieg ale jak to w Anglii topniał natychmiast na ziemi. Zapowiada się kolejny zimny weekend.

W pracy spoko, powoli dostaję coraz więcej obowiązków, dzisiaj np dostałem Employer’s Pack z HMRC i przygotowuje rozliczenie pracowników na koniec roku. Nigdy jeszcze tego nie robiłem więc trochę po omacku staram sie podążać za instrukcjami z broszurki. Payroll generalnie jest zakręcony jak domek ślimaka ale jakoś tam sobie chyba poradzę.

Pomagałem trochę Donie w tym tygodniu z Excelem. Jej szef zażyczył sobie żeby my porobić raporty istatystyk wykorzystania telefonów no i siedzieliśmy przez 2 dni wymyślając jakie informację można by użyć i wykorzystać w businessie. W sumie ciekawe zagadnienie ale okazało się że informacje źródłowe są często niedokładne. Raport wyszedł chyb ok, więcej z tych danych które mieliśmy nie da się wycisnąć.

Dziwna Wiosna
Aug 16, 2006 - 4 Photos

Monday, March 13, 2006

Leniwy poniedziałek

Weekend minął jak zwykle nie wiadomo kiedy i nadszedł ulubiony przez wszystkich poniedziałek.Mój szef wyjeżdża chyba w środe albo czwartek na 10 dni w trasę po Europie, będzie objeżdżal filie firmy i odbywał spotkania z lokalnymi managerami. Zostawią mnie samego z ksiegowością, trochę mam stracha bo w sumie jestem tam dopiero od kilku dni ale jakoś muszę sobie poradzić. Dobrze że obiecał zrobić przed wyjazdem płatności to przynajmniej dostawcy nie będą nas nękać telefonami.

Dona wysyła fax do konsulatu w sprawie zrzeczenia się spadku, próbowała dzisiaj dzwonić ale nie ma mowy aby się tam dodzwonić. Mam nadzieję że się odezwą bo 6 miesiecy mija niedługo i trzeba sprawę załatwić jak najszybciej.

Byliśmy w sobotę w Weybridge, poznaliśmy się z Piotrkiem i Dianą z Addlestone, bardzo sympatyczna para. Znają się z Ela i Piotrkiem od jakiegos czasu. Piotrek (ten z Addlestone) ma naprawde ciekawą pracę, robi łodzie wiosłowe z tworzyw sztucznych, podobno scigaja się na nich podczas najsłynniejszego wyścigu łodzi w anglii, Oxford kontra Cambridge. Zjedliśmy kolację i gadaliśmy prawie, że do północy. Jako że prowadziłem to nie mogłem nic wypić ale dziewczyny i dwóch Piotrków nie żałowało sobie. Odwiozłem potem Dianę z Piotrkiem do Addlestone, pożegnaliśmy się i po polnocy wróciliśmy do domu.

Piotrek z Elą pojechali dzisiaj do Egiptu nurkować. Zazdroszczę im trochę choć nie bardzo mam teraz na to głowe, nowa praca moja, nowa praca Dony, troszkę stresujacy okres. Jednak jak pomyśle o niebieskim morzu, piasku na plaży, rafach koralowych to trudno wysiedzeć na krześle. Do naszych wakacji jeszcze 6 miesięcy, jakoś przecierpię :P.

Dona ciągle nie nauczyła się pływać z oddychaniem, okazało się, że najtrudniejsze ze wszystkiego jest właśnie oddychanie. Nie poddajemy się jednak i jutro idziemy na basen. 4 miesiące temu bała się zanurzyć pod wodę, teraz na jednym oddechu przepływa pół długości basenu. Wierzę że jesteśmy tylko mały kroczek od normalnego pływania z oddychaniem.

W college nudy, nie mam za bardzo nic do roboty, zaliczyłem już większość rzeczy, zostały mi do wypełnienia trzy Witness Statements i jakiś asessment i moge więcej nie przychodzić w poniedziałki. Mam nadzieję, że do Wielkanocy się uporam z college i do konca semestru będę musiał pojawiać się tylko w środy.

Friday, March 10, 2006

Pierwsze dni w nowej pracy

I jestem w ciężkim szoku, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Moja nowa firma staneła na głowie aby przywitać mnie godnie. Dostałem nowe biurko i krzesło, komputer i inne gadżety, wszystko nowiutkie. Ergonomic Solutions zajmuje sie rozwiązaniami ergonomicznymi dla miejsc pracy, wiec wszystkie bajerki sa ergonomiczne, monitor na specjalnym ramieniu wyginającym się pod każdym możliwym kątem, bezprzewodowa klawiatura ze skórzanym (!) oparciem pod nadgarstek, krzesełko ma tyle przycisków i dźwigienek, że można z niego prawie że zrobił łózko heheh.

Pierwszego dnia firma zaprosiła mnie na firmowy lunch do przyjemnej tajskiej restauracji w West Ewell. Dzisiaj dowiedziałem się, że mamy w firmie “coffe boy’a”. Phil, który robił mi 3 razy kawę pierwszego dnia, powiedział mi że robienie kawy to praca jego i Saadii wiec nie muszę się tym martwić hahaha. Bajera oby tak dalej :).

Towarzystwo w biurze jest sympatyczne, przeważnie młodzi ludzie, jest o czym pogadać i można pożartować, zupełnie inna atmosfera niż w Progressive.

ES rozciąga się na kilka krajów europejskich i na USA. Aby zaoszczedzić na telefonach używamy telefonow VOIP. Dostałem wiec firmowe konto Skype, fajny bajer choć na razie jeszcze nie miałem potrzeby nigdzie dzwonić.

Tak czy inaczej nareszcie weekend :).

Tuesday, March 07, 2006

Polskie Prawo i lewo

Bez wgłębiania się w szczegóły okazalo sie w ostatnich kilku dniach, że jestesmy spadkobiercami. Jakkolwiek brzmi to dość obiecująco jednak okazało się że odziedziczyliśmy (jeszcze w tej chwili nie do końca) głównie długi i kłopoty.

Zabawnie skonstruowane jest prawo w polsce. Jeżeli nagle znajdziesz się w sytuacji gdy umiera ktoś z twojej rodziny a ty o tym nie wiesz (wieloletni brak kontaktu itp) to po 6 miesiącach ustawowo otrzymujesz spadek z wszystkimi jego dobrodziejstwami i zobowiazaniami i nikt cie o zgode nie pyta.

Nie musi odbyć się żadna rozprawa spadkowa, nawet możesz o tym nie wiedzieć i otrzymujesz w spadku np niespłacone długi. Co więcej, jeżeli wierzyciel chce odzyskać swój dług i nie może się z tobą skontaktowac (bo np od wielu lat mieszkasz za granicą) to może wytoczyć ci sprawę przed sądem i sąd może zaocznie wydać wyrok skazujący i przekazać sprawę do komornika. Zakładając że masz jakiekolwiek dobra doczesne pozostawione w polsce mogą one byc skonfiskowane bez twojej wiedzy i jeżeli nie pokrywają one kosztów dlugu sąd może wyznaczyc nawet karę więzienia i teoretycznie moża nawet być ściganym listem gończym.

Historia jak z Alicji w krainie czarów.

Na szczeście sprawy nie zaszły na razie aż tak daleko. Chcemy spróbować odrzucic niechciany spadek i pozbyć się jakoś kłopotu.

Aż strach pomyśleć ile będzie zachodu ze sprzedażą naszego mieszkania w Polsce…

Sunday, March 05, 2006

Bird Flu

Dotarła do Francjii. Francja jako największy producent drobiu w Unii popadla w panike i szczepi ptaki.

Jakos nie sądzę żeby to cokolwiek pomogło. Eksperci twierdzą że zaszczepiony ptak może byc nosicielem wirusa, więc szczepienia nie powstrzymają rozprzestrzeniania się, zwiększa się również szansa że na stole wyląduje kurczak zarażony Bird Flu.

Może troche przesadzamy ale od 2 tygodni postanowiliśmy nie kupować kurczaków a jajka kupujemy tylko od kur trzymanych w klatkach.

Lepiej dmuchać na zimne.

Tuesday, February 28, 2006

Nowy rok, nowa praca

Nareszcie po nowym roku Dona znalazła pracę! Firma odpowiedziała na ogłoszenie z Gumtree i od samego początku naciskali Donę żeby koniecznie przyszła dla nich pracować. Po 2 interview przysłali całkiem przyjemną ofertę pracy od 9 do 5:30, od poniedziałku do piątku za takie same pieniądze jak w Pizza Express. Bez dłuższego namysłu zgodziła się wziąć tą pracę no i nareszcie mamy wieczory i weekendy dla siebie. Chyba jest zadowolona, ja w każdym badź razie jestem bardzo zadowolony.
Ja po kilku miesiącach w Progressive miałem juz dosc firmy i dojazdów po 40 minut w jedną stronę codziennie. Zacząłem rozglądać się za nowym zatrudnieniem gdzieś blisko naszego miejsca zamieszkania. Mając za paskiem ponad rok doświadczenia w księgowości pomyślałem że znajdę coś bez większego problemu więc postanowiłem być trochę wybredny, chciałem odpowiedni rodzaj pracy za odpowiednie pieniądze no i w styczniu miałem 2 interesujace interview i 2 oferty pracy! Najpierw zaproponowano mi stanowisko bookkeepera w firmie produkujacej środki homeopatyczne, samodzielne stanowisko, spora dopowiedzialność,lepsze pieniadze. Jedyny problem ze musiałbym tam znów dojeżdżac i znów po 40 minut dziennie. Zgodziłem sie jednak i wtedy po 2 dniach nastepna propozycja! Blisko domu jeszcze lepsza kasa i trochę mniej odpowiedzialności, znów sie zgodziłem. Wykręcilem się jakoś z firmy homeopatycznej i za niecałe 2 tygodnie zaczynam jako Accounts Assistant w Ergonomic Solutions.

Kilka miesięcy temu poznaliśmy przez internet dwie pary polaków i zaprzyjaźniliśmy się. Ela z Piotrkiem mieszkają niedaleko nas w Weybridge (ich stronka www.ghrom.com). Piotrek jest wdrożeniowcem systemów SAP a Ela administratorem. Spotkalismy sie pare razy na kolacji i drinku i we wrzesniu jedziemy razem na wakacje na Maledivy.
Ania i Grześ mieszkają całkiem blisko nas w Epsom. Pracują niestety czesto w weekendy i wieczory wiec nie zawsze jest okazja spotkać się i pogadać, jednak od czasu do czasu zdarza nam sie wyskoczyć na drinka.

Dona uczy się pływać i robi znakomite postępy! Zaczęła kilka miesięcy temu i teraz już prawie że jest w wstanie sama przepłynąc jedną długość basenu. Pomyśleć że jak zaczynała to bała się zanurzyć głowę w wodzie :P. Mam nadzieję że nauczy się do września bo jedziemy na wakacje z nurkowaniem na Maledivy :).