Sunday, June 04, 2006

Podróże w czasie czyli mieszkaniowej sagi część 3 i ostatnia

Wyruszyliśmy w zeszły czwartek po pracy, na Gatwick dotarliśmy ze sporym zapasem tak, że był czas na kawę i coś do przekąszenia przed odlotem. Samolot byl trochę opóźniony, wskutek czego wyszliśmy z Okęcia po północy. Znajomy pan z firmy wynajmu samochodów czekał już na nas przed wyjściem. Podpisaliśmy papierki i ruszyliśmy w droge do “domu”. Po 2 godzinach walki z dziurami w polskich drogach dotarliśmy wreszcie na miejsce.

Mieszkanie było opustoszałe, zniknęła większość mebli, które rozdaliśmy rodzinie. Na szczęście zostało łóżko, stolik komputerowy i parę worków starych ubrań. Gdy padliśmy wreszcie ze zmęczenia było juz dobrze po 3 w nocy. Pobudka o 8 rano, ochlapaliśmy się trochę i poleciałem do banku sprzedać część funtów.W powrotnej drodze kupiłem jakieś małe śniadanko i zadzwoniła kupująca. Poszliśmy razem do spółdzielni, zapłaciliśmy zaległe opłaty i po napisaniu odpowiedniego podania (hehehe) skreślono nas z listy członków spółdzielni i wręczono wymagane przez notariusza dokumenty.

Pani notariusz przyjęła nas z pretensjami - dlaczego nie dostarczyliśmy jej wcześniej dokumentów, na co odpowiedzialem zgodnie z prawdą - dlatego, że przyjechaliśmy z Londynu o 3 w nocy, po czym przestala już zadawać niemądre pytania. Okazało się, że musimy mieć potwierdzony przez notariusza akt zakupu mieszkania jako, że nie mieliśmy oryginału ani księgi wieczystej. Po oczekiwaniu w godzinnej kolejce załatwiliśmy odpis, na szczęście bez większych problemów. Potem powrót do gburowatej pani notariusz, tym razem poszło gładko. Jeszcze tylko skrzyczała nas,że nie mamy dowodów osobistych, tylko paszporty, no ale po uzyskaniu pesela przez telefon i NIP-u w lokalnym US podpisaliśmy upragniony akt sprzedaży mieszkania. Kolejnym przystankiem był bank.

W banku krótkie oczekiwanie, podpisanie kilku papierków i pieniążki z pożyczki wpłynęły na konto kupującej. Okazało się niestety, że jest za późno by zrobić przelew zagraniczny, bo przelewy idą tylko do godziny pierwszej po południu (byłem ciekaw dlaczego, ale nikt nie potrafił mi tego wytłumaczyć). Zostawiliśmy więc zlecenie przelewu z datą z poniedziałku no i to był w sumie koniec krótkiej przygody ze sprzedawaniem mieszkania. Szczerze mówiąc trochę byliśmy mile zaskoczeni, że poszło w miarę gładko.

Odwiedziliśmy naszych przyjaciół, nie widzeliśmy się z nimi od kilku lat i pewnie nie zobaczymy ich przez kolejnych kilka lat. Nie wiem kiedy znów pojedziemy do wschodniej Polski, ale chyba nieprędko. Chcieliśmy odwiedzić moją babcię, ale niestety pocałowaliśmy tylko klamkę, nie było jej w domu. Noc spędziliśmy u Dony siostry i jej męża. W sobotę rano zakupy, oczywiście Żubrówka, barszczyk i parę innych drobiazgów. Potem obiad i w drogę na Okęcie.

Ogolnie jazda po Polsce to wieczna walka o przetrwanie. Nie ma mowy o przepuszczaniu, wymijanie „na trzeciego”, a nawet czwartego to normalka, w dodatku im gorszy grat, tym bardziej brawurowy kierowca. Jadac ok 100km/h w kierunku Warszawy nową prawie Astrą zbaraniałem jak zobaczyłem, że wyprzedza mnie Daewoo Tico. Taki na oko 10-cio latek lecial sobie ze 120 i oczywiście nie przeszkadzało mu wcale, że z naprzeciwka nadjezdza TIR. Przemykał po tych dziurach i koleinach jakby to była czteropasmowa niemiecka autostrada.

Tak więc spaliliśmy ostatni most łączący nas z Polską, pewnie pojedziemy tam jeszcze kiedyś na wakacje, czy odwiedzić rodzinę, ale na razie się nie wybieramy.

No comments: