Dla niezbyt zorientowanych Libertarianism to grupa pogladów politycznyh opartych na wolności jednostki. Libertarianie dziela sie na 2 grupy. Extremalna odmiana Libertarianizmu ociera sie o anarchizm i odrzuca zupełnie potrzebę istnienia państwa. Druga bardziej umiarkowana uznaje konieczność istnienia rządu, organów ustawodawczych, sądowniczych i policji celem istnienia których ma być ochrona wolności osobistej jednostki. Zaliczam się oczywiście do drugiej grupy, doceniam jednak konieczność istnienia obu, jako że konieczne jest zawsze zachowanie punktu odniesienia a anarchizm doskonale spełnia taką właśnie rolę.
Dla wielu z nas pewnie nieprawdopodobne wydaje sie istnienie państwa które zamiast zajmować się wymyślaniem nowych sposobów na ograniczenie wolności jednostki zajęło by się wymyślaniem sposobów na ochronę tejże.
Może jednak politycy zamiast ok kilku lat kombinować w jaki sposób wprowadzić ID cards aby nas wszystkich skatalogować, policzyć i zaszufladkowac lepiej zajęli się wymyślaniem sposobów na to aby zabezpieczyć nas przed identity theft. Albo zamiast ustanawiać prawa faworyzujące ludzi ze względu na kolor skóry upewnili się że armia zajmuje się tym do czego została powołana czyli ochroną granic a nie wycieczkami na bliski wschód aby zabezpieczyc interesy bogatych dawców na kampanie wyborcze. Przykładami działań państwa przynoszącymi więcej szkody niż pożytku można by wypełnić kilka blogów.
Przydałby się w UK ktoś taki Ron Paul, byłaby wreszcie szansa rozwalić koryto a nie tylko zmieniać świnie jak to bardzo zgrabnie ujął Korwin Mikke. Polska niestety nie pojmuje zupełnie koncepcji wolności osobistej traktuje ucisk państwa jako coś naturalnego a na Libertarian patrzy troche jak na przybyszy z innej planety.
Sunday, December 16, 2007
Tuesday, December 11, 2007
Miś?
Konsulat Generalny RP w Londynie uprzejmie informuje, że z dniem 23 października 2007 r. (wtorek) zostaje zawieszony internetowy system zapisów na spotkania paszportowe, co oznacza zniesienie obowiązku uprzedniego umawiania się na spotkanie w celu złożenia wniosku o wydanie paszportu. Każdego dnia będą przyjmowane osoby, które zgłoszą się do urzędu w sprawach paszportowych w godzinach otwarcia Konsulatu (poniedziałki, wtorki, środy i piątki w godzinach 9.00 - 14.00, a w czwartki w godzinach 13.00 - 18.00), w tym osoby, które umówiły się uprzednio na spotkanie za pośrednictwem strony internetowej Konsulatu. Jednocześnie Konsulat Generalny RP w Londynie zwraca uwagę, że wnioski paszportowe przyjmowane są tylko w wyżej podanych godzinach. Osoby, które uprzednio zarezerwowały spotkanie będą obsługiwane poza kolejnością w dniu i o godzinie wyznaczonego spotkania (wydzielone stanowiska).
Osoby, które uprzednio zarezerwowały spotkanie, ale chciałyby wniosek paszportowy złożyć w terminie wcześniejszym mogą to zrobić przybywając do Konsulatu w godzinach otwarcia urzędu dla interesantów.
Naprawde konsulat RP w Londynie coraz bardziej przypomina komedię Bareji. Nie dość że nawet po zamówieniu audiencji trzeba było stac w kilometrowych kolejkach to teraz konsulat zupełnie stawia wszystko na żywioł. Tylko czekać aż jacyś przedsiębiorczy rodacy zaczną organizować komitety kolejkowe, "ochronę" kolejek i sprzedawać miejsca w kolejce za wódkę i kiełbasę z polski.
Ilość polakow w UK korzystajacych z "usług" Konsulatu w okrecie ostatnich 3 lat wzrosla z kilku tysiecy do kilkuset tysiecy. Smiało można powiedzieć że wzrosła 50-ciokrotnie jezeli nie 100-krotnie. Ilośc "okienek" i szybkość obsługi w konsulacie nie uległa natomiast zmianie.
Pamiętam że kilka lat temu, jeszcze przed wejsciem Polski do EU miałem sprawę w konsulacie RP. Musiałem wtedy czekać w kolejce około 2 godzin na zewnatrz aby dostać się na audiencję do okienka w konsulacie. Obsługa przebiegała ślimaczo w 3 czy 4 okienkach, urzednicy konsulatu z kwasną miną poburkiwali coś pod nosem na petentów, scenka jak z urzedu pocztowego w latach 70-tych.
Aż mnie ciarki przechodzą na myśl że mam jechać do tego "muzeum komuny" gdzie można przenieśc się w czasie i doświadczyc na własnej skórze jak wyglądały polskie urzędy w czasach radosnego socjalizmu okresu Gierka.
Jak to robią inni.
Pracuję z dziewczyną z New Zealand wiec jako ciekawostkę podam przykład jak załatwia się paszport w konsulacie New Zealand. Formularz w formacie PDF jest do ściągnięcia na stronie konslatu. Wydrukowany i wypełniony formularz z JEDNYM zdjęciem i czekiem na 30 funtów wysyłamy pocztą do konsulatu. Nowiutki paszport dostajesz registered post w 7 dni po otrzymaniu wniosku przez konsulat. Cała operacja trwa max 2 tygodnie i kosztuje 30 funtow plus JEDNO zdjecie.
Nie mogę się już doczekać Maja 2009 roku...
Osoby, które uprzednio zarezerwowały spotkanie, ale chciałyby wniosek paszportowy złożyć w terminie wcześniejszym mogą to zrobić przybywając do Konsulatu w godzinach otwarcia urzędu dla interesantów.
Naprawde konsulat RP w Londynie coraz bardziej przypomina komedię Bareji. Nie dość że nawet po zamówieniu audiencji trzeba było stac w kilometrowych kolejkach to teraz konsulat zupełnie stawia wszystko na żywioł. Tylko czekać aż jacyś przedsiębiorczy rodacy zaczną organizować komitety kolejkowe, "ochronę" kolejek i sprzedawać miejsca w kolejce za wódkę i kiełbasę z polski.
Ilość polakow w UK korzystajacych z "usług" Konsulatu w okrecie ostatnich 3 lat wzrosla z kilku tysiecy do kilkuset tysiecy. Smiało można powiedzieć że wzrosła 50-ciokrotnie jezeli nie 100-krotnie. Ilośc "okienek" i szybkość obsługi w konsulacie nie uległa natomiast zmianie.
Pamiętam że kilka lat temu, jeszcze przed wejsciem Polski do EU miałem sprawę w konsulacie RP. Musiałem wtedy czekać w kolejce około 2 godzin na zewnatrz aby dostać się na audiencję do okienka w konsulacie. Obsługa przebiegała ślimaczo w 3 czy 4 okienkach, urzednicy konsulatu z kwasną miną poburkiwali coś pod nosem na petentów, scenka jak z urzedu pocztowego w latach 70-tych.
Aż mnie ciarki przechodzą na myśl że mam jechać do tego "muzeum komuny" gdzie można przenieśc się w czasie i doświadczyc na własnej skórze jak wyglądały polskie urzędy w czasach radosnego socjalizmu okresu Gierka.
Jak to robią inni.
Pracuję z dziewczyną z New Zealand wiec jako ciekawostkę podam przykład jak załatwia się paszport w konsulacie New Zealand. Formularz w formacie PDF jest do ściągnięcia na stronie konslatu. Wydrukowany i wypełniony formularz z JEDNYM zdjęciem i czekiem na 30 funtów wysyłamy pocztą do konsulatu. Nowiutki paszport dostajesz registered post w 7 dni po otrzymaniu wniosku przez konsulat. Cała operacja trwa max 2 tygodnie i kosztuje 30 funtow plus JEDNO zdjecie.
Nie mogę się już doczekać Maja 2009 roku...
Tuesday, December 04, 2007
Z drogi śledzie Dona jedzie
Od 2 tygodni siedziała z nosem w ekranie ucząc sie przepisów ruchu drogowego i ćwicząc awarness na drodze no i dzisiaj zdała wreszcie! W pierwszym podejściu 50/50 pytan z teorii i 60/75 (na 44 wymaganych) w awarness test.
Teraz kolej na jazde i egzamin z praktyki, moze wreszcie niedługo sama będzie dojeżdżała do pracy a ja będę miał okazję do dlugich porannych i wieczornych spacerów do i z pracy.
Teraz kolej na jazde i egzamin z praktyki, moze wreszcie niedługo sama będzie dojeżdżała do pracy a ja będę miał okazję do dlugich porannych i wieczornych spacerów do i z pracy.
Friday, November 30, 2007
Darmocha
Kilka miesięcy temu przegladajac strony BBC znalazlem ogloszenie o darmowych biletach na wstep na kilka roznych BBC shows. Wypelnilem więc formularz na "The Late Edition" krotki satyryczny program ktory widziałem kiedys na BBC4. Ku mojemu zaskoczeniu w tą Środę otrzymaliśmy pocztą 4 bilety na "The Late Edition". Zupelnie zapomniałem o tym że zamówiłem bilety więc nie powiadomiliśmy za wczasu nikogo z naszych znajomych i chyba będziemy musieli pójść sami co oznacza że 2 bilety zmarnuja się. Sprawozdanie z naszej wizyty w BBC w przyszły weekend.
Monday, November 26, 2007
Gorączka końca roku
Widać ją wszędzie, mam taką teorię że każdy na początk kroku dostaje troche zdrowego rozsądku i na koniec roku już zaczyna go większości brakować. Hipokryzja sięga w tym okresie zenitu i wszyscy zgodnie "świętują" sunąc powoli od sklepu do sklepu i opróżniając systematycznie portfele.
Na High Street tłumy większe niż zwykle. Biegają obładowane reklamówkami postękując i pocąc się przy tym jakby to była połowa Lipca a nie środek zimy. Sklepy poobwieszane świecidełkami wpychaja przechodniom tandetę ktorej normalnie nikt o zdrowych zmysłach nie kupiłby, jednak w gorączce przedswiątecznej bardziej liczy się ilość niż jakość.
Pod koniec Listopada i na początku grudnia ludziska zaczynają przystrajać swoje domy. Przed laty przystrajano domy świerkowymi wieńcami, jednak teraz to nie wystarcza, sąsiedzi od kilku lat obwieszają swoj semi detached kilkuset żarówkami, stawiaja przed domem plastykowego bałwana, Świętego Mikołaja i jakies pokaraczne stwory mające udawać renifery.
Trzeba się przemęczyć przez miesiąc, już niedługo dzięki świeżej dawce zdrowego rozsądku siłownie wypelnią się postękujacymi grubasami którzy jeszcze miesiąc wcześniej jakby nie zdawali sobie sprawy ze swojej wagi. Na high street mamuśki będą ciągnąc za ręke rozwrzeszczaną dzieciarnię która nie rozumie że prezentów nie dostaje się co tydzień. Domy wieczorami będą wyglądały jakby dostały w ryja szczerząc się przepalonymi żarówkami a dmuchane bałwany poprzekrzywiają blagalnie prosząc właścicieli aby je wreszcie schować na poddaszu.
Nie ma to jak święta.
Na High Street tłumy większe niż zwykle. Biegają obładowane reklamówkami postękując i pocąc się przy tym jakby to była połowa Lipca a nie środek zimy. Sklepy poobwieszane świecidełkami wpychaja przechodniom tandetę ktorej normalnie nikt o zdrowych zmysłach nie kupiłby, jednak w gorączce przedswiątecznej bardziej liczy się ilość niż jakość.
Pod koniec Listopada i na początku grudnia ludziska zaczynają przystrajać swoje domy. Przed laty przystrajano domy świerkowymi wieńcami, jednak teraz to nie wystarcza, sąsiedzi od kilku lat obwieszają swoj semi detached kilkuset żarówkami, stawiaja przed domem plastykowego bałwana, Świętego Mikołaja i jakies pokaraczne stwory mające udawać renifery.
Trzeba się przemęczyć przez miesiąc, już niedługo dzięki świeżej dawce zdrowego rozsądku siłownie wypelnią się postękujacymi grubasami którzy jeszcze miesiąc wcześniej jakby nie zdawali sobie sprawy ze swojej wagi. Na high street mamuśki będą ciągnąc za ręke rozwrzeszczaną dzieciarnię która nie rozumie że prezentów nie dostaje się co tydzień. Domy wieczorami będą wyglądały jakby dostały w ryja szczerząc się przepalonymi żarówkami a dmuchane bałwany poprzekrzywiają blagalnie prosząc właścicieli aby je wreszcie schować na poddaszu.
Nie ma to jak święta.
Thursday, November 22, 2007
Lubie zmiany
Zmienilem nazwe bloga, malo pisze o emigracji a wiecej pisze na moj ulubiony temat czyli o sobie samym wiec należalo zmienic tytul. No i znow zmieniłem template. Niestety przy każdej zmianie tracę niektóre widgets a nie chce mi się wszystkiego przeinstalowywać. Zauważyłem ze znikneła mapka z mojego boat delivery do Irlandii. Prawdopodobnie znikneło również parę rzeczy ze starszych postów ale pewnie i tak nikt tego nie czyta.
Ta template wyglada calkiem schludnie wiec pewnie pozostane przy niej jakis czas. Template nazywa się coffee a tak się składa że kilka miesięcy temu odstawiłem kawę (po 20 latach bycia nalogowym kawoszem), teraz tylko muszę spróbować pozbyć się tej filiżanki kawy w prawym górnym rogu i wstawić tam coś innego.
Ta template wyglada calkiem schludnie wiec pewnie pozostane przy niej jakis czas. Template nazywa się coffee a tak się składa że kilka miesięcy temu odstawiłem kawę (po 20 latach bycia nalogowym kawoszem), teraz tylko muszę spróbować pozbyć się tej filiżanki kawy w prawym górnym rogu i wstawić tam coś innego.
Skąd ta nienawiść
Wielka Brytania jako jeden z nielicznych krajow otworzyła swoje granice dla imigracji z nowych krajow członkowskich EU. Polacy (i inne narodowości z "nowego" EU") mogą od Maja 2004 roku osiedlać się pracować, podejmować działalność gospodarczą, ubiegać się o zasiłki, child credit, council house, wjeżdżac i wyjeżdżac ile chcą bez żadnych praktycznie ograniczeń. UK przyjeła Polaków z otwartymi rękami, przyjezdni z Polski zarabiają tu zazwyczaj więcej niż w Polsce, mogą wysłać pieniądze rodzinie w Polsce albo dorobić się i wrócić, jeżeli chcą mogą się tu osiedlić na stałe i budować nowe życie na wyspach. UK dała wielu możliwosci rozwoju, samorealizacji, wykztałcenia na światowym poziomie itd.
Oczywiscie nikt nikogo w UK nie trzyma na silę, przyjazd do UK to jedna z możliwosci. Jezeli czujesz że musiałeś przyjechać do UK aby sie dorobić to wine za to w 100% ponosi Polska a nie UK. Dzieki między innymi UK masz teraz możliwosc zmiany swojego życia i zamieszkania gdzie indziej, ile innych krajów dalo Polakom takie możliwosci? Niewiele.
Jezeli jednak nie podoba ci się tu to możesz w kazdej chwili wrócić do Polski, nikt tu nikogo nie trzyma. Inne równie atrakcyjne kraje Unii nie były dla Polakow takie przyjazne, nie pozwoliły na imigracje zarobkową, pracę i osiedlanie się.
Fascynujace jest natomiast zjawisko rosnącej nienawiści i wrogości do kraju który potraktował Polaków lepiej niz inne. Polacy zachowują się często jak bezpańskie psy które uciekły od właściciela który je bił. Do nowego podchodzą z nieufnościa, warczą gryzą i nie dadzą się pogłaskać.
Tubylców często określa się pogardliwym mianem "angola" po czym padają epitety: glupi, bałaganiarz, mieszka w rozpadającym się domu za 500k, niechluj bo chodzi po high street w dresach albo w roboczym ubraniu itd. Rzeczywiście trudno kochać wszystkich mieszkańców wysp, jednak takie uogólnienia są po prostu żałosne zwłaszcza gdy pochodzą od kogoś kto smaży hamburgery w McDonalds i mieszka w wynajętym domu z 15 innymi expertami w ocenianiu innych.
Jakis czas temu na Channel 4 był 2 częściowy dramat o drugim pokoleniu Pakistańczyków w UK pod tytułem "Britz". Utkwiło mi w pamieęci zdanie chłopaka który podczas rozmowy kwalifikacyjnej zapytany dlaczego chce pracować dla MI5 odpowiedział: Ten kraj przyjał moich rodziców z otwartymi rękami, nakarmił ich, dał im mieszkanie i pracę, teraz ja chcę dać coś w zamian. Po czym oficer kwalifikacyjny stwierdził, większość twoich rodaków (w znaczeniu Pakistańczyków 2 pokolenia, chłopak był oczywiście anglikiem, jedynie z pochodzenia Pakistańczykiem) tak nie uważa, na co padła odpowiedź, niestety nie, ale ja nie jestem jednym z nich.
Oczywiscie nikt nikogo w UK nie trzyma na silę, przyjazd do UK to jedna z możliwosci. Jezeli czujesz że musiałeś przyjechać do UK aby sie dorobić to wine za to w 100% ponosi Polska a nie UK. Dzieki między innymi UK masz teraz możliwosc zmiany swojego życia i zamieszkania gdzie indziej, ile innych krajów dalo Polakom takie możliwosci? Niewiele.
Jezeli jednak nie podoba ci się tu to możesz w kazdej chwili wrócić do Polski, nikt tu nikogo nie trzyma. Inne równie atrakcyjne kraje Unii nie były dla Polakow takie przyjazne, nie pozwoliły na imigracje zarobkową, pracę i osiedlanie się.
Fascynujace jest natomiast zjawisko rosnącej nienawiści i wrogości do kraju który potraktował Polaków lepiej niz inne. Polacy zachowują się często jak bezpańskie psy które uciekły od właściciela który je bił. Do nowego podchodzą z nieufnościa, warczą gryzą i nie dadzą się pogłaskać.
Tubylców często określa się pogardliwym mianem "angola" po czym padają epitety: glupi, bałaganiarz, mieszka w rozpadającym się domu za 500k, niechluj bo chodzi po high street w dresach albo w roboczym ubraniu itd. Rzeczywiście trudno kochać wszystkich mieszkańców wysp, jednak takie uogólnienia są po prostu żałosne zwłaszcza gdy pochodzą od kogoś kto smaży hamburgery w McDonalds i mieszka w wynajętym domu z 15 innymi expertami w ocenianiu innych.
Jakis czas temu na Channel 4 był 2 częściowy dramat o drugim pokoleniu Pakistańczyków w UK pod tytułem "Britz". Utkwiło mi w pamieęci zdanie chłopaka który podczas rozmowy kwalifikacyjnej zapytany dlaczego chce pracować dla MI5 odpowiedział: Ten kraj przyjał moich rodziców z otwartymi rękami, nakarmił ich, dał im mieszkanie i pracę, teraz ja chcę dać coś w zamian. Po czym oficer kwalifikacyjny stwierdził, większość twoich rodaków (w znaczeniu Pakistańczyków 2 pokolenia, chłopak był oczywiście anglikiem, jedynie z pochodzenia Pakistańczykiem) tak nie uważa, na co padła odpowiedź, niestety nie, ale ja nie jestem jednym z nich.
Friday, October 26, 2007
Mamy kota
Choc niektorzy od dawna uważają, że mamy kota, takiego prawdziwego kupiliśmy w ubiegłą niedzielę. Od lat Dona wierciła mi dziurę w bruchu że chce kota no i w końcu zmiękłem, jako że zbiegło się to wszystko z jej urodzinami więc to taki prezent. Wypatrzyła sobie na gumtree sliczną czarna 8 tygodniową kotkę, ktorą nazwaliśmy Cora.
Troszkę płakała w drodze do domu i niepewnie wychodziła z klatki na nowy teren, jednak już kilkanaście minut po przyjeździe zaczęła bawić sie i biegać po domu zupełnie jak gdyby mieszkała tu od urodzenia.
Zanim przywieźliśmy ja do domu wybraliśmy się na zakupy do "Pets at Home", kupiliśmy jej carrier, poslanie, scratching hut, kilka zabawek, zapas zarcia, litter i piasek. Szubko okazało się że scratching post cieszy sie wielką popularnoscią i Cora potrafi spedzić pol godziny walczac z zawieszoną na sznurku szmacianą myszką. Drugim hitem stał się bean bag, skoki na miekki zapadajacy sie bean bag naleza do ulubionej rozrywki. Trochę inaczej wygląda sytuacja ze spaniem, najwygodniejsze okazały sie poduszki na sofie i choć próbowalismy ją przenosić po zaśnięciu na jej posłanie to budzi się po paru minutach i wraca na sofę.
Na razie mamy z nia kupe uciechy, trzeba uwazac pod nogi bo mam w zyczaju galopowac po mieszkaniu z zadziwiającą prędkościa i wpadać z impetem pod nogi. Generalnie jak nie śpi to tryska nadmiarem energii, nauczyła się wskakiwac na parapet, probuje wdrapywać się na szafki kuchenne, telewizor, stolik nocny i wszystko co tylko stanie na jej drodze.
Troszkę płakała w drodze do domu i niepewnie wychodziła z klatki na nowy teren, jednak już kilkanaście minut po przyjeździe zaczęła bawić sie i biegać po domu zupełnie jak gdyby mieszkała tu od urodzenia.
Zanim przywieźliśmy ja do domu wybraliśmy się na zakupy do "Pets at Home", kupiliśmy jej carrier, poslanie, scratching hut, kilka zabawek, zapas zarcia, litter i piasek. Szubko okazało się że scratching post cieszy sie wielką popularnoscią i Cora potrafi spedzić pol godziny walczac z zawieszoną na sznurku szmacianą myszką. Drugim hitem stał się bean bag, skoki na miekki zapadajacy sie bean bag naleza do ulubionej rozrywki. Trochę inaczej wygląda sytuacja ze spaniem, najwygodniejsze okazały sie poduszki na sofie i choć próbowalismy ją przenosić po zaśnięciu na jej posłanie to budzi się po paru minutach i wraca na sofę.
Na razie mamy z nia kupe uciechy, trzeba uwazac pod nogi bo mam w zyczaju galopowac po mieszkaniu z zadziwiającą prędkościa i wpadać z impetem pod nogi. Generalnie jak nie śpi to tryska nadmiarem energii, nauczyła się wskakiwac na parapet, probuje wdrapywać się na szafki kuchenne, telewizor, stolik nocny i wszystko co tylko stanie na jej drodze.
Friday, October 19, 2007
Lekcja z rzucania kłód pod nogi
Nikt nie robi tego lepiej od czerpiacej z najlepszej tradycji polskiej komuny biurokracja w Konsulacie Generalnym Rzeczypospolitej Polskiej. Gdy wyjechaliśmy z kraju prawie 10 lat temu oboje mieliśmy nowe paszporty którego termin ważności upływa za 3 miesiące. Jako że wybieramy sie za granice na wakacje w przyszłym roku, a nie mamy jeszcze brytyjskich paszportów musimy wyrobić nowe. Oczekując najgorszego zajrzeliśmy na stronę polskiego konsulatu aby dowiedzieć się jak wyrobić polski paszport w UK.
Zakładając optymistyczny wariant, musimy osobiście stawić się w konsulacie przynajmniej 2 razy, raz by złożyć dokumenty a potem żeby je odebrać. Aby dostac audiencję przy okienku nalezy zabukować godzine na stronie internetowej konsulatu.
Po kilku minutach klikania stwierdziliśmy że strona chyba nie działa bo kolejnych kilkanaście tygodni było czerwonych czyli audiencji nie ma. Dona postanowiła zadzwonić do konsulatu i zapytać się, to okazało sie zupełnie niemożliwe i po kilku godzinach prób w geście desperacji napisała email. Ku naszemu zdumieniu odpowiedz przyszła dośc szybko z krótką informacją że należy zabukować audiencje przez internet. Wracamy więc do klikania, pierwszy dostępny termin składania dokumentów znależliśmy pod koniec Lutego 2008!
Kolejne wyzwanie to znalezienie formularza paszportowego. Przeszukaliśmy stronę konsulatu, google, onet nigdzie nie ma oficjalnego PDF formularza. Nauczeni doświadczeniem nawet nie próbowaliśmy telefonu tylko szybko napisaliśmy kolejny email. Tym razem jako że odpowiedź musiała być nieco inna niż standardowa formułka, czekaliśmy kilka dni. Okazał się że takowego formularza nie ma nigdzie w internecie i że można go dostać jedynie w konsulacie. Brak jednak wyjaśnienia czy trzeba tam pojechac wcześniej i stać w tasiemcowej kolejce po to tylko aby otrzymac formularz. Kolejny email, kolejnych kilka dni, okazało się że formlarz wypełnia się na audiencji w konsulacie.
Po złożeniu dokumentów na paszport czeka się około 6 miesięcy, ze względu na długi czas oczekiwania, konsulat radzi złożyć od razu 2 formularze na 2 paszporty (!?) tymczasowy roczny, który wydawany jest po kilku tygodniach i zwykły 10 letni. Ciekawe dlaczego wydanie rocznego paszporty jest takie szybkie a na 10 letni trzeba czekac pol roku. Na oba paszporty można podrózować po świecie tak samo, skąd więc taka róznica, 28 funtów extra za paszport tymczasowy nie jest chyba powodem dostatecznym.
Tak czy inaczej wygląda na to że przyjdzie nam poczekać na urlop w przyszłym roku przynajmniej do sierpnia.
Zakładając optymistyczny wariant, musimy osobiście stawić się w konsulacie przynajmniej 2 razy, raz by złożyć dokumenty a potem żeby je odebrać. Aby dostac audiencję przy okienku nalezy zabukować godzine na stronie internetowej konsulatu.
Po kilku minutach klikania stwierdziliśmy że strona chyba nie działa bo kolejnych kilkanaście tygodni było czerwonych czyli audiencji nie ma. Dona postanowiła zadzwonić do konsulatu i zapytać się, to okazało sie zupełnie niemożliwe i po kilku godzinach prób w geście desperacji napisała email. Ku naszemu zdumieniu odpowiedz przyszła dośc szybko z krótką informacją że należy zabukować audiencje przez internet. Wracamy więc do klikania, pierwszy dostępny termin składania dokumentów znależliśmy pod koniec Lutego 2008!
Kolejne wyzwanie to znalezienie formularza paszportowego. Przeszukaliśmy stronę konsulatu, google, onet nigdzie nie ma oficjalnego PDF formularza. Nauczeni doświadczeniem nawet nie próbowaliśmy telefonu tylko szybko napisaliśmy kolejny email. Tym razem jako że odpowiedź musiała być nieco inna niż standardowa formułka, czekaliśmy kilka dni. Okazał się że takowego formularza nie ma nigdzie w internecie i że można go dostać jedynie w konsulacie. Brak jednak wyjaśnienia czy trzeba tam pojechac wcześniej i stać w tasiemcowej kolejce po to tylko aby otrzymac formularz. Kolejny email, kolejnych kilka dni, okazało się że formlarz wypełnia się na audiencji w konsulacie.
Po złożeniu dokumentów na paszport czeka się około 6 miesięcy, ze względu na długi czas oczekiwania, konsulat radzi złożyć od razu 2 formularze na 2 paszporty (!?) tymczasowy roczny, który wydawany jest po kilku tygodniach i zwykły 10 letni. Ciekawe dlaczego wydanie rocznego paszporty jest takie szybkie a na 10 letni trzeba czekac pol roku. Na oba paszporty można podrózować po świecie tak samo, skąd więc taka róznica, 28 funtów extra za paszport tymczasowy nie jest chyba powodem dostatecznym.
Tak czy inaczej wygląda na to że przyjdzie nam poczekać na urlop w przyszłym roku przynajmniej do sierpnia.
Saturday, July 14, 2007
Holiday season
Wszyscy uciekają z wyspy gdzieś na słońce, jak zwykle najpopularniejsze są Hiszpania, Grecja, Cypr. Dona jedzie za 2 tygodnie z koleżanką do Hiszpanii, obie zostawiają mężów w domu i jadą same.
I tak nie mógłbym pojechać jako że 2 moich dyrektorów, Rob (główny księgowy) i office manager Joan też wyjeżdżają i wszystko zostaje na mojej głowie. Rob zupełnie umywa ręce od mojej pracy i od kilku miesięcy sam muszę składać management accounts dla firmy. Do tej pory zawsze jednak miałem "safety net" Rob pomimo, że nie brał aktywnego udziału w robieniu management accounts był zawsze dostępny aby odpowiedzieć na jakieś pytania sprawdzic czy wszystko jest ok. W tym miesiącu będę zdany w 100% na siebie.
Jedziemy dziś na BBQ do Eli i Piotrka, nie widzieliśmy się juz parę miesięcy, jakoś tak się składa że wszystkie weekendy mamy ostatnio zajęte dobrze więc będzie spotkać się wreszcie. Będziemy ich namawiac na wyjazd na żagle z nami na wiosnę w przyszłym roku, jak dobrze pójdzie wypuścimy się na 2 tygodnie żeglowania w Grecji.
I tak nie mógłbym pojechać jako że 2 moich dyrektorów, Rob (główny księgowy) i office manager Joan też wyjeżdżają i wszystko zostaje na mojej głowie. Rob zupełnie umywa ręce od mojej pracy i od kilku miesięcy sam muszę składać management accounts dla firmy. Do tej pory zawsze jednak miałem "safety net" Rob pomimo, że nie brał aktywnego udziału w robieniu management accounts był zawsze dostępny aby odpowiedzieć na jakieś pytania sprawdzic czy wszystko jest ok. W tym miesiącu będę zdany w 100% na siebie.
Jedziemy dziś na BBQ do Eli i Piotrka, nie widzieliśmy się juz parę miesięcy, jakoś tak się składa że wszystkie weekendy mamy ostatnio zajęte dobrze więc będzie spotkać się wreszcie. Będziemy ich namawiac na wyjazd na żagle z nami na wiosnę w przyszłym roku, jak dobrze pójdzie wypuścimy się na 2 tygodnie żeglowania w Grecji.
Monday, July 09, 2007
Słony pocałunek
Wyjazd do Irlandii opóźnił się do poniedziałku ze wzgędu na paskudną pogodę w okolicach Worlds End i Irish Sea. Do Plymouth dotarłem w niedzielę wieczorem. Z pociągu odebrał mnie skipper Tom, facet około 30tki od kilku lat profesjonalnie zajmujący się żeglarstwem i Neil gość ok 40tki z pochodzenia Irlandczyk mieszkający od 20 lat w York, który postanowił wziąć rok urlopu bezpłatnego i powędrować po świecie.
W poniedziałek z rana pojechaliśmy do supermarketu zrobić zakupy na parę dni żeglowania . Przy próbie założenia genoa (foka) okazało się że trzeba wdrapać się na maszt i odblokować prowadnice która zacięła się przy samym czubky masztu. Jako najlżejszy z naszej trójki zostałem wybrany jednogłośnie na ochotnika do wchodzenia na maszt. Wciągneli mnie na czubek masztu w uprzęży na halyar'dzie (na fale). Odblokowałem foka, zwinęlismy go szybko i wyruszyliśny na morze.
Pogoda nadal była paskudna, wiatr jakies 30 wezłów czyli około 7 w skali Beauforta, wysokość fali dochodziła do 5 metrów. Po wyjściu z portu Tom podzielił wachty, dostała mi się pierwsza od 12-3 po poludniu. Otwarte morze szybko zaczęło pokazywać na co je stać. Jakąś godzinę po wyjsciu z portu Tom przygotował jakieś kanapki, w połowie jedzenia mojej, przez jacht przetoczyła się kilkumetrowa fala i kanapka niemalże rozpadła mi się w ręku. Nakarmiłem resztkami ryby, zreszta i tak nie miałem na nią ochoty gdyż od jakiegoś czasu czułem nieprzyjemne łaskotanie w brzuchu.
Nigdy nie miałem jeszcze choroby morskiej ale nigdy też nie żeglowałem na dużej fali. Najpierw było to lekka senność i zmęczenie, fakt jest że nie spałem najlepiej bo dostała mi się najgorsza chyba koja więc myślałem że to tylko zmęczenie, dość szybko jednak doszły mdłości. Po 3 godzinach za sterem byłem wykończony i poszedłem spać. Tom szybko zorientował się co mi dolega i przychodził co jakiś czas pytać się jak się czuję. Po kilku godzinach stwierdził że nie ma sensu szarpać się z morzem i że przed wypłynięciem za Lands End przenocujemy na południowym wybrzeżu Kornwalii w Falmouth.
Gdy tylko zbliżyliśmy się do portu i fale nieco ustały poczułem się lepiej, Tom zapewniał że to przejdzie i jutro fala i huśtanie nie będzie mi przeszkadzało. Postanowiłem nie ryzykować i ruszyłem na miasto w poszukiwaniu tabletek na chorobę morską. Było jednak dość późno i wszystkie apteki były już zamknięte więc wróciłem na jacht z pustymi rękami.
Następnego dnia obudziło mnie jakieś stukanie, okazało się że jest 7 rano, Tom już odcumował łódkę i wypływamy. Szybkie śniadanie i znów pierwsza wachta. Rzeczywiście czułem się znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Znów uderzyła nas wysoka fala, szczególnie dokuczliwa w okolicach przylądku Lizard i Worlds End, co chwilę przez jach przetaczały się kilkumetrowe fale wylewając na nas dziesiątki litrów słonej morskiej wody. Czułem się dobrze przez kilka godzin jeszcze po zmianie kursu na północ. Po poludniu wiatr wzmógł się jeszcze i fale spietrzyły się jeszcze bardziej. Pomimo że wiało teraz w plecy, jachtem rzucało na wszystkie strony i ciągle ochlapywały nas fale. Znów poczułem sennośc po czym mdłości. Tom powiedział żebym się nie przejmował i wysłal mnie do koi. Chorowałem całą noc, okropne przeżycie, około 6 rano zmusiłem sie by założyć sztormiak i wyjść do kokpitu. Świerze powietrze orzeźwiło mnie troche i wysłałem Toma i Neila żeby poszli się przespać.
Stałem za sterem prawie 8 godzin, kilka razy wokół jachtu skakały stada delfinów bawiąc sie wyskakując z spiętrzonych fal, szkoda że nie miałem przy sobie aparatu by zrobić parę fotek. mniej więcej w okolicach granicy wód terytorialnych z Irlandią około mili za nami pojawiła się łódz podwodna, płyneła powoli w kierunku północno zachodnim i zniknęła równie nagle jak się pojawiła po jakichś 30 minutach. Minęliśmy po drodze 2 promy, zastanawiałem się co myślą sobie o nas ludzie na tych promach, pewnie myśleli sobie co za wariaci wypływają na morze w taką pogodę.
Tom z Neil'em obudzili się okoł 2 po południu, po sprawdzeniu pozycji Tom zarządził postój w porcie niedaleko Dublina. Po chwili ujżeliśmy brzeg Irlandii I jakies 2 godziny później zawinęliśmy do małej przystani w Arklow.
Sprawdziłem message na telefonie i zadzwoniłem do Dony żeby się nie martwiła. Jako że była środa a miałem być w pracy we wtorek zacząłem zastanawiać się czy nie uciąc mojej podróży i nie wracać do Londynu. Do celu mieliśmy jakieś 100 mil, przy dobrym wietrze to jakies 20 godzin żeglowania, Tom stwierdzil że poradzą sobie z Neilem bez problemu bo nie spieszy im sie i jak dotrą na miejsce w piątek to też dobrze. Zadzwoniliśmy do Dietera żeby załatwił bilety do Londynu i o 2 w nocy wróciłem do domu.
Zawsze chciałem spróbować wysokiej fali i silnych wiatrów, gdy rozmawiałem o tym z Markiem, naszym skipperem na Competent Crew Course, on powiedział nie spiesz sie, nie szukaj dużej fali ona cie sama znajdzie. Jego słowa sprawdziły się szybciej niż przypuszczałem. Pomimo choroby morskiej i dość wyczerpujących 3 dni ciągle ciągnie mnie na żagle i nie mogę się doczekać kolejnego słonego pocałunku morza. Dostałem też email od Marka, tym razem z Wenecji, sugeruje że może wziąłby mnie na jakieś delivery w niedalekiej przyszłości.
W poniedziałek z rana pojechaliśmy do supermarketu zrobić zakupy na parę dni żeglowania . Przy próbie założenia genoa (foka) okazało się że trzeba wdrapać się na maszt i odblokować prowadnice która zacięła się przy samym czubky masztu. Jako najlżejszy z naszej trójki zostałem wybrany jednogłośnie na ochotnika do wchodzenia na maszt. Wciągneli mnie na czubek masztu w uprzęży na halyar'dzie (na fale). Odblokowałem foka, zwinęlismy go szybko i wyruszyliśny na morze.
Pogoda nadal była paskudna, wiatr jakies 30 wezłów czyli około 7 w skali Beauforta, wysokość fali dochodziła do 5 metrów. Po wyjściu z portu Tom podzielił wachty, dostała mi się pierwsza od 12-3 po poludniu. Otwarte morze szybko zaczęło pokazywać na co je stać. Jakąś godzinę po wyjsciu z portu Tom przygotował jakieś kanapki, w połowie jedzenia mojej, przez jacht przetoczyła się kilkumetrowa fala i kanapka niemalże rozpadła mi się w ręku. Nakarmiłem resztkami ryby, zreszta i tak nie miałem na nią ochoty gdyż od jakiegoś czasu czułem nieprzyjemne łaskotanie w brzuchu.
Nigdy nie miałem jeszcze choroby morskiej ale nigdy też nie żeglowałem na dużej fali. Najpierw było to lekka senność i zmęczenie, fakt jest że nie spałem najlepiej bo dostała mi się najgorsza chyba koja więc myślałem że to tylko zmęczenie, dość szybko jednak doszły mdłości. Po 3 godzinach za sterem byłem wykończony i poszedłem spać. Tom szybko zorientował się co mi dolega i przychodził co jakiś czas pytać się jak się czuję. Po kilku godzinach stwierdził że nie ma sensu szarpać się z morzem i że przed wypłynięciem za Lands End przenocujemy na południowym wybrzeżu Kornwalii w Falmouth.
Gdy tylko zbliżyliśmy się do portu i fale nieco ustały poczułem się lepiej, Tom zapewniał że to przejdzie i jutro fala i huśtanie nie będzie mi przeszkadzało. Postanowiłem nie ryzykować i ruszyłem na miasto w poszukiwaniu tabletek na chorobę morską. Było jednak dość późno i wszystkie apteki były już zamknięte więc wróciłem na jacht z pustymi rękami.
Następnego dnia obudziło mnie jakieś stukanie, okazało się że jest 7 rano, Tom już odcumował łódkę i wypływamy. Szybkie śniadanie i znów pierwsza wachta. Rzeczywiście czułem się znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Znów uderzyła nas wysoka fala, szczególnie dokuczliwa w okolicach przylądku Lizard i Worlds End, co chwilę przez jach przetaczały się kilkumetrowe fale wylewając na nas dziesiątki litrów słonej morskiej wody. Czułem się dobrze przez kilka godzin jeszcze po zmianie kursu na północ. Po poludniu wiatr wzmógł się jeszcze i fale spietrzyły się jeszcze bardziej. Pomimo że wiało teraz w plecy, jachtem rzucało na wszystkie strony i ciągle ochlapywały nas fale. Znów poczułem sennośc po czym mdłości. Tom powiedział żebym się nie przejmował i wysłal mnie do koi. Chorowałem całą noc, okropne przeżycie, około 6 rano zmusiłem sie by założyć sztormiak i wyjść do kokpitu. Świerze powietrze orzeźwiło mnie troche i wysłałem Toma i Neila żeby poszli się przespać.
Stałem za sterem prawie 8 godzin, kilka razy wokół jachtu skakały stada delfinów bawiąc sie wyskakując z spiętrzonych fal, szkoda że nie miałem przy sobie aparatu by zrobić parę fotek. mniej więcej w okolicach granicy wód terytorialnych z Irlandią około mili za nami pojawiła się łódz podwodna, płyneła powoli w kierunku północno zachodnim i zniknęła równie nagle jak się pojawiła po jakichś 30 minutach. Minęliśmy po drodze 2 promy, zastanawiałem się co myślą sobie o nas ludzie na tych promach, pewnie myśleli sobie co za wariaci wypływają na morze w taką pogodę.
Tom z Neil'em obudzili się okoł 2 po południu, po sprawdzeniu pozycji Tom zarządził postój w porcie niedaleko Dublina. Po chwili ujżeliśmy brzeg Irlandii I jakies 2 godziny później zawinęliśmy do małej przystani w Arklow.
Sprawdziłem message na telefonie i zadzwoniłem do Dony żeby się nie martwiła. Jako że była środa a miałem być w pracy we wtorek zacząłem zastanawiać się czy nie uciąc mojej podróży i nie wracać do Londynu. Do celu mieliśmy jakieś 100 mil, przy dobrym wietrze to jakies 20 godzin żeglowania, Tom stwierdzil że poradzą sobie z Neilem bez problemu bo nie spieszy im sie i jak dotrą na miejsce w piątek to też dobrze. Zadzwoniliśmy do Dietera żeby załatwił bilety do Londynu i o 2 w nocy wróciłem do domu.
Zawsze chciałem spróbować wysokiej fali i silnych wiatrów, gdy rozmawiałem o tym z Markiem, naszym skipperem na Competent Crew Course, on powiedział nie spiesz sie, nie szukaj dużej fali ona cie sama znajdzie. Jego słowa sprawdziły się szybciej niż przypuszczałem. Pomimo choroby morskiej i dość wyczerpujących 3 dni ciągle ciągnie mnie na żagle i nie mogę się doczekać kolejnego słonego pocałunku morza. Dostałem też email od Marka, tym razem z Wenecji, sugeruje że może wziąłby mnie na jakieś delivery w niedalekiej przyszłości.
Thursday, June 28, 2007
Płynę do Irlandii
Pisałem wczesniej, że z polecenia instruktora z którym żeglowaliśmy po Solent, skontaktowałem się z firmą z Cornwall, która przeprowadza jachty między portami. Dość szybko otrzymałem odpowiedź i propozycję przeprowadzenia jachtu z Plymouth w Cornwall do Strangford Lock, Ireland. Jacht to - Moody 36, standardowy cruiser o dlugości 11m.
Wyruszam jutro w południe, w Plymouth bede około 17:30. Krótkie przygotowanie i wypływamy wieczorem, do przepłynięcia mamy jakies 400 mil morskich. Zakładając, że będziemy robić średnio 5-6 węzłów, powinniśmy zawinąć do Strangford Lock w poniedziałek.
Monday, June 18, 2007
Wracam na morze
W piątek wieczorem wróciliśmy z zasłużonych wakacji. Pomimo że niewiele mieliśmy słońca to oboje spaliliśmy się na brązowo i zeszła z nas skóra. Spędziliśmy fantastyczne 5 dni żeglując w okolicach Isle of Wight na południe od wybrzeży Wielkiej Brytanii. Dona zakochała się w żeglarstwie no a ja znów złapałem bakcyla i ciągnie mnie nad wodę.
Zgubiłem mój patent żeglarski z Polski wiele lat temu, tu zresztą i tak jest bezużyteczny, legalnie nikt nie wymaga patentu, jednak zazwyczaj firmy czarterowe życzą sobie dowodu że wypożyczający ma doświadczenie w prowadzeniu jachtu. Postanowiliśmy więc że oboje zaczniemy od pierwszego certyfikatu Royal Yachting Asociation - Competent Crew.
Na jachcie było nas tylko czworo, nas dwoje, instructor i Aron, który robił RYA certyfikat - Day Skipper. Po pierwszym dniu instructor zorientował się że właściwie to ja również kwalifikuję się na Day Skipper no i razem z Aronem uczyliśmy się o przypływach i odpływach, nawigacji itd. Instructor poradził mi żebym nie zawracał sobie głowy robieniem Day Skipper Certificate tylko trochę pożeglował i brał się za Coastal Skipper/Yachtaster certificate.
Dzisiaj napisałem już do firmy ktora przeprowadza łodzie pomiedzy portami, czasem do Hiszpanii, Holandii, czasem do Francji i zgłosiłem się jako załoga na weekendowe trasy. Czekam z niecierpliwością na jakiś odzew, kto wie może niedługo znów wyląduje na morzu.
Zgubiłem mój patent żeglarski z Polski wiele lat temu, tu zresztą i tak jest bezużyteczny, legalnie nikt nie wymaga patentu, jednak zazwyczaj firmy czarterowe życzą sobie dowodu że wypożyczający ma doświadczenie w prowadzeniu jachtu. Postanowiliśmy więc że oboje zaczniemy od pierwszego certyfikatu Royal Yachting Asociation - Competent Crew.
Na jachcie było nas tylko czworo, nas dwoje, instructor i Aron, który robił RYA certyfikat - Day Skipper. Po pierwszym dniu instructor zorientował się że właściwie to ja również kwalifikuję się na Day Skipper no i razem z Aronem uczyliśmy się o przypływach i odpływach, nawigacji itd. Instructor poradził mi żebym nie zawracał sobie głowy robieniem Day Skipper Certificate tylko trochę pożeglował i brał się za Coastal Skipper/Yachtaster certificate.
Dzisiaj napisałem już do firmy ktora przeprowadza łodzie pomiedzy portami, czasem do Hiszpanii, Holandii, czasem do Francji i zgłosiłem się jako załoga na weekendowe trasy. Czekam z niecierpliwością na jakiś odzew, kto wie może niedługo znów wyląduje na morzu.
Thursday, June 07, 2007
Technorati
Dodałem blog do Technorati, ciekawe czy sa tam jakieś inne polskojezyczne blogi, trzeba bedzie poszperac w wolnej chwili. Zapraszam na moje Technorati Profile.
Tuesday, June 05, 2007
Nie jestem rezydentem
Bo nie wypelniłem jakichś formularzy i nie mam papierka o który tak skrupulatnie zabiegali emigranci z Maja 2004 roku. Jak w Maju 2005 roku bo odbyciu rocznego czyśćca na formularzu WRS gdy wszyscy składali wnioski o rezydenture na wyspach ja nie zabrałem się jeszcze do rejestracji WRS. No cóż albo jestem strasznie leniwy albo troche się już przyzwyczaiłem do luzu oferowanego przez Wielką Brytanię gdzie papierek z urzędu nie jest taki ważny jak w bulbonii, prawdopodobnie jedno i drugie.
Znajoma z pracy z pochodzenia z Nowej Zelandii dostała właśnie obywatelstwo brytyjskie więc ja również postanowiłem wziąć się w garść i zarejestrować. Zaglądam na strone Home Office żeby dowiedzieć się czy nie zaszły żadne zmiany itd no i okazało się, że zaszły!
Zniknęły formularze WRS dla polaków i slad po nich zaginął, residency tez jakos trudno było odnależć ale znalazłem nieco zmieniony i uszczuplony formularz. Jednak postanowiłem poszukać dokładniej co jest potrzebne do otrzymania obywatelstwa.
Aby otrzymać obywatelstwo brytyjskie nie musisz być rezydentem i wlaściwie to nigdy nie musiałeś. Wystarczy przebywać w UK legalnie przez okres 5 lat, to wszystko. Trzeba udowodnić że przebywałeś w UK 5 lat (na przykłda 5 x P60) i pokazać że pobyt był legalny (wystarczy europejski paszport, nie ma juz na stronie Home Office podziału na "nowe EU" i "stare EU"). Zaintrygowany odkryciem zadzwoniłem do Home Office aby dowiedzieć się jakie dokumenty będą potrzebne do ubiegania się o obywatelstwo w Maju 2009 roku. Uprzejmie poinformowano mnie że jeżeli nie zmienią się przepisy to wystarczy 5xP60 i paszport. Zadne residency czy WRS nie są potrzebne.
Gratuluje więc wszystkim rezydentom ale najbardziej gratuluje sprytu tym ktorzy zdarli z biednych polakow przyjeżdzających tu by się dorobic i brali forse za wypelnianie banalnie prostych i bezużytecznych formularzy WRS i jeszcze bardziej bezużyteczne rezydentury. Jak to mowią polak potrafi hehehe
Znajoma z pracy z pochodzenia z Nowej Zelandii dostała właśnie obywatelstwo brytyjskie więc ja również postanowiłem wziąć się w garść i zarejestrować. Zaglądam na strone Home Office żeby dowiedzieć się czy nie zaszły żadne zmiany itd no i okazało się, że zaszły!
Zniknęły formularze WRS dla polaków i slad po nich zaginął, residency tez jakos trudno było odnależć ale znalazłem nieco zmieniony i uszczuplony formularz. Jednak postanowiłem poszukać dokładniej co jest potrzebne do otrzymania obywatelstwa.
Aby otrzymać obywatelstwo brytyjskie nie musisz być rezydentem i wlaściwie to nigdy nie musiałeś. Wystarczy przebywać w UK legalnie przez okres 5 lat, to wszystko. Trzeba udowodnić że przebywałeś w UK 5 lat (na przykłda 5 x P60) i pokazać że pobyt był legalny (wystarczy europejski paszport, nie ma juz na stronie Home Office podziału na "nowe EU" i "stare EU"). Zaintrygowany odkryciem zadzwoniłem do Home Office aby dowiedzieć się jakie dokumenty będą potrzebne do ubiegania się o obywatelstwo w Maju 2009 roku. Uprzejmie poinformowano mnie że jeżeli nie zmienią się przepisy to wystarczy 5xP60 i paszport. Zadne residency czy WRS nie są potrzebne.
Gratuluje więc wszystkim rezydentom ale najbardziej gratuluje sprytu tym ktorzy zdarli z biednych polakow przyjeżdzających tu by się dorobic i brali forse za wypelnianie banalnie prostych i bezużytecznych formularzy WRS i jeszcze bardziej bezużyteczne rezydentury. Jak to mowią polak potrafi hehehe
Wskakuje na bandwagon
I dokladam swoje 2p do narzekań na nowe logo olimpijskie. Nie wiem naprawde kto zadecydował że to logo jest warte £400,000.00. Ktokolwiek jednak zgodził się za to zapłacić szkoda że nie miał okazji obejżeć kilka moich projektów które przygotowałem w przerwie na lunch.
Olimpiada miała oryginalnie kosztować około £2.4bln organizatorzy zapewniali, że nie będzie tak jak z Millennium Dome czy nowym Wembley. Pomimo że prace nad miasteczkiem olimpijskim praktycznie nie rozpoczęły się jeszcze, już teraz optymiści twierdzą że koszty wyniosą około £6-8bln a pesymisci uważają że kwota bedzie bliska £10bln. Jestem z natury optymistą, jednak obserwując rozmach z jakim komitet olimpijski wydaje pieniądze na takie drobiazgi jak logo, tym razem chyba bardziej zgadzam się z pesymistami.
Friday, June 01, 2007
Drobne usprawnienia
Okazało się że Picasa Web Albums wreszcie wkracza w 21 wiek i można już podpinać albumy Picasy do stron. Będę więc likwidował flickr'a jako że Picasa jest znacznie wygodniejsza i szybsza w użyciu. Więcej naszych fotek znajduje się tutaj
Pare fotek z okolicy
Odwiedziła nas rodzina z polski więc była okazja odwiedzić parę ciekawych miejsc w okolicy. Pojechalismy więc do muzeum motoryzacji i lotnictwa w Brooklands. Fajne miejsce nawet maja tam Concorde ale akurat był w remoncie i nie można było do niego wejsc.
Pojechaliśmy również do Windsor Castle, piękne miejsce i naprawdę warto zobaczyć. Polecamy wszystkim odwiedzającym Wielką Brytanię.
Pojechaliśmy również do Windsor Castle, piękne miejsce i naprawdę warto zobaczyć. Polecamy wszystkim odwiedzającym Wielką Brytanię.
Thursday, May 31, 2007
Długa przerwa
Nareszcie lato. Ostatnie podrygi zimna ale od soboty ma zacząć grzać. Zima mineła raczej spokojnie, niestety musiałem przerwać bieganie bo kuracja roaccutane dała mi się dość mocno w kość. Jednak wracam powoli do długich dystansów i biegam 4 razy w tygodniu. Właśnie wczoraj dostałem przesyłkę z nowymi Mizuno Wave Genesis, nie są to jakieś wyczynówki ale na moją wagę i dystanse w zupełności wystarczą. Dzisiaj wypróbuję je chyba jak nie będzie padało.
College znudził mi się już zupełnie, czasem zastanawiam się po co tracę tam czas. Dzieki mojej pracy, ktorej charakter zmienił się zupełnie od nowego roku, college wydaje się trywialny i trochę zbędny. Szkoda mi jednak tych 2 lat więc zamierzam dokończyć kurs mimo wszystko. Wbrew początkowym ustaleniom firma zaoferowała mi zwrot kosztów kursu więc jest to dodatkowa motywacja by go kontynuowac.
W pracy reorganizacja spowodowała że zostałem obdarowany nowymi obowiązkami. Prowadzę samodzielnie księgowość dla brytyjskiego oddziału naszej firmy. Przez te pol roku musiałem w szybkim tempie wdrożyć się w obowiązki Roba który teraz sprawuje obowiązki Dyrektora Finansowego całej grupy Ergonomic Solutions. Rob czasem jak ma chwile to zerka na konta za co jestem mu wdzięczny bo czuję się pewniej jak ktoś od czasu do czasu skontroluje czy wszystko
jest ok. Niestety z nowymi obowiązkami wiąże się mniej czasu na pisanie więc wpisy na Blogu będą żadsze jednak od czasu do czasu cos tam skrobne i moze wstawie pare fotek z naszych podróży po Wielkiej Brytanii.
Za trochę ponad tydzien jedziemy na żagle na wschodnie wybrzeże Anglii w okolice Isle of Wight. Kupiłem sobie książkę żeby pouczyć się angielskich nazw na jachcie, okazało się że terminologia używana w polsce nie pochodzi bezposrednio z angielskiego jak myślałem a jest raczej zlepkiem holenderskiego, duńskiego, angielskiego i jeszcze pewnie kilku innych języków. Tak czy inaczej wreszcie po tylu latach znów na żagle, nie mogę się już doczekać.
College znudził mi się już zupełnie, czasem zastanawiam się po co tracę tam czas. Dzieki mojej pracy, ktorej charakter zmienił się zupełnie od nowego roku, college wydaje się trywialny i trochę zbędny. Szkoda mi jednak tych 2 lat więc zamierzam dokończyć kurs mimo wszystko. Wbrew początkowym ustaleniom firma zaoferowała mi zwrot kosztów kursu więc jest to dodatkowa motywacja by go kontynuowac.
W pracy reorganizacja spowodowała że zostałem obdarowany nowymi obowiązkami. Prowadzę samodzielnie księgowość dla brytyjskiego oddziału naszej firmy. Przez te pol roku musiałem w szybkim tempie wdrożyć się w obowiązki Roba który teraz sprawuje obowiązki Dyrektora Finansowego całej grupy Ergonomic Solutions. Rob czasem jak ma chwile to zerka na konta za co jestem mu wdzięczny bo czuję się pewniej jak ktoś od czasu do czasu skontroluje czy wszystko
jest ok. Niestety z nowymi obowiązkami wiąże się mniej czasu na pisanie więc wpisy na Blogu będą żadsze jednak od czasu do czasu cos tam skrobne i moze wstawie pare fotek z naszych podróży po Wielkiej Brytanii.
Za trochę ponad tydzien jedziemy na żagle na wschodnie wybrzeże Anglii w okolice Isle of Wight. Kupiłem sobie książkę żeby pouczyć się angielskich nazw na jachcie, okazało się że terminologia używana w polsce nie pochodzi bezposrednio z angielskiego jak myślałem a jest raczej zlepkiem holenderskiego, duńskiego, angielskiego i jeszcze pewnie kilku innych języków. Tak czy inaczej wreszcie po tylu latach znów na żagle, nie mogę się już doczekać.
Powered by ScribeFire.
Subscribe to:
Posts (Atom)