Sunday, April 30, 2006

May Day

Jakoś tak jest, że na początku maja zawsze przypominają mi się czasy dzieciństwa w moim miasteczku. Pamiętam te sztuczne pochody, trybunę stawianą na rynku na kilka dni przed 1 maja. Pamiętam jak zazwyczaj na krótko przed pochodem zapadałem na różnego rodzaju choroby, oby tylko wywinąć się od udziału w tej szopce. Wyjeżdżałem wtedy o 3 rano na ryby i wracałem po południu, happy days.

Szkoda ze Bank Holiday’e są takie rzadkie, zdaje się że w Anglii jest najmniej dni wolnych od pracy ze wszystkich krajów europejskich. Nie mamy w sumie żadnych konkretnych planów tym razem, można by powiedzieć że odpoczywamy. Przez odpoczynek rozumiem tu dokończenie remontu łazienki i uporządkowanie ogrodu.

Łazienkę pomalowałem już wcześniej, więc pozostało położenie podłogi. Wypatrzyliśmy fajną podłoge łazienkową, kładzenie płytek ceramicznych byłoby zbyt dużym przedsięwzięciem. Planowaliśmy jedynie odświeżenie, będą więc łazienkowe panele. Na szczęście udało się znaleźć kolor pasujący dość dobrze do reszty wystroju.

Trawa przed domem nie skoszona od trzech tygodni wygladała paskudnie więc zająłem się nią w pierwszym rzędzie. Moje oczekiwania związane z korą, która miała powstrzymać chwasty, okazały się kompletnie nie trafione. W trzy tygodnie po obsypaniu krzewów korą, te zupełnie zniknęły pod chwastami. Czyszczeniem Boxu z zielstwa zajęła sie na szczęście Dona, nie cierpie plenia chwastów. Gdyby tylko raczylo trochę popadać byłoby nieźle, Box i tak rośnie wolno, a bez wody zupełnie się ociąga. Chyba ukorzenił się dość dobrze w ubiegłym roku, bo niedawno go podciąłem i już puszcza ładne młode pędy.

Sunday, April 23, 2006

Paryż - dzien 2

Troche niewyspani wstaliśmy około 9 rano. Szybko umyliśmy się, zdaliśmy klucz od pokoju i ruszyliśmy znów na Paryż. Szybkie śniadanko w kafejce - klasyka, czyli bagietka z dżemem, rogaliki, kawa i sok pomarańczowy.

Poszliśmy najpierw do parku “Jardin du Luxembourg”, ścieżki są tam wypełnione biegaczami, kilkaset osób biegało po parku w czasie gdy tam byliśmy, widok niezwykły nawet w UK, gdzie bieganie jest dość popularne. W centrum parku niewielki staw, na którym amatorzy żeglowania puszczają zrobione przez siebie modele żaglówek sterowanych radiem.

W drodze do Katedry Norte Dame przeszliśmy obok słynnej Sorbony, niestety nie mamy zdjęcia, bo główne wejście było w trakcie remontu i całe zasłonięte przez rusztowania. Katedra prezentuje się naprawdę okazale, dotarliśmy tam tuż przed południem i mieliśmy przyjemność posłuchać słynnych dzwonów Notre Dame. Odpuściliśmy sobie zwiedzanie całej katedry, jako że główną atrakcją niedzieli miał być inny jeszcze bardziej interesujący obiekt.

Kompleks Muzeum Louvre jest olbrzymi, zajmuje powierzchnię kilku boisk piłkarskich i duża jego część znajduje się pod ziemią. Zakupiliśmy więc bilety i pomaszerowaliśmy szukać Mona Lisy. Na dokładne zwiedzanie Louvre potrzeba by około tygodnia, my przeznaczyliśmy na to połowę dnia, więc musieliśmy streścić naszą wizytę do najważniejszych atrakcji muzeum. W pokoju, gdzie jest Mona Lisa nie wolno robić zdjęć, muszę przyznać że nie robi oszałamiającego wrażenia. Niewielki obraz a jednak skupił przy sobie pokaźny tłumek gapiów. Innymi atrakcjami, które chcieliśmy zobaczyć, były rzeźba Venus z Milo, Kodeks Hammurabiego, rzeźba Amora i Psyche no i imponujące Klejnoty Koronne Ludwika XV. Jako ciekawostkę podam, że niektóre z naszyjników miały dobrze ponad 1000 diamentów.

Po Louvre pospacerowaliśmy do centrum kulturalnego Pompidou, zjedliśmy niedaleko obiad i wyruszyliśmy do ostatniego punktu wycieczki - Placu Pigalle. Pelno tam kolorowych sex shopów, erotycznych kin, barów ze striptizem i kabaretów, wliczając chyba najsłynniejszy na świecie Moulin Rouge. Niestety nie wystarczyło czasu, by to wszystko dokładniej obejrzeć. Musieliśmy wracać na Gare du Nord, aby nie spóźnić się na Eurostar do Londynu. Do domu dotarliśmy tuż przed północą.

Paryż jest piękny i polecamy każdemu taką wycieczkę. Dwa dni to troszkę mało, ale nawet w tak krótkim okresie czasu można nałapać pełno wrażeń i mieć bardzo miłe wspomnienia. Która z europejskich stolic będzie następna…

Saturday, April 22, 2006

Paryż - dzien 1

Wyruszyliśmy wczesnie, wychodząc z domu o 5:30 rano pojechaliśmy samochodem do Epsom. Stamtąd pociągiem do London Waterloo, dotarliśmy na około 40 minut przed odjazdem Eurostara. Bilety kupione wcześniej przez internet odebraliśmy w terminalu e-tickets i pomaszerowaliśmy szukac jakiejs kawy bo o tej porze dnia tylko kilka litrow kawy moze utrzymac moje powieki w górze.

Do odjazdu mielismy około pół godziny wiec odpaliłem na chwilę laptop żeby sprawdzić czy jest dostępny internet. Skype I gadugadu uruchomiło się bez problemu jednak email I www wymagały opłat więc darowałem sobie. Po paru minutach zaproszono nas do pociągu, zapakowaliśmy się szybciutko, Dona postanowiła nadrobić zaległości w lekturze i wzięła się za “DaVinci Code” a ja zacząłem pisać sprawozdanie z wycieczki.

Na Gare du Nord dotarlismy o 11:30 czasu paryskiego. Zaopatrzyliśmy się w mapy i pomaszerowaliśmy szukać jakiejś kafejki żeby zjeść śniadanie. Pogoda zapowiadała się piękna a do hotelu mieliśmy się stawić po 13:00 więc mieliśmy trochę czasu by usiąść i spokojnie zjeść sniadanko.

Hotelik był mały i trochę obskurny ale niedaleko centrum i metra więc zostawiliśmy tylko pare rzeczy i pierwsze kroki skierowaliśmy w kierunku największej chyba atrakcji Paryża - Wieży Eiffel’a. Robi naprawde spore wrażenie, rosła w oczach jak podchodziliśmy do niej. Dona jeszcze przed wyjazdem zadeklarowała się że nie wjedzie na najwyższy poziom. Byłem trochę zawiedziony szczerze mówiąc ale powiedziałem jej że ma wolną rękę i niech kupuje takie bilety jakie chce. Ku mojemu zaskoczeniu kupiła bilety na najwyższy poziom (hurra!). Na wieżę wjeżdza się 2 etapami, najpierw do drugiego poziomu potem na szczyt. Po wjechniu na drugi poziom widać było że Dona minę ma nietęgą jednak stanęliśmy w kolejce do windy na szczyt i po chwili wysiadaliśmy już z windy z drżącymi nogami.

Po jakimś czasie Dona odprężyła się i podziwialiśmy niesamowity widok na Paryż. Na szczycie wieży spędziliśmy dobre pol godziny albo dłużej, niezpomniane przezycie, polecamy każdemu, szczególnie tym którzy boją sie wysokości, Dona wyleczyła się z lęku juz po pierwszym “zabiegu”.

Po Wieży Eiffel’a przyszla kolej na Pola Elizejskie i Łuk Triumfalny, wrażenia niesamowite ale nie będę tu wszystkiego opisywał bo jest tego zbyt dużo hehe. W trakcie pobytu na Łuku Triumfalnym zrobiło się ciemno, poszliśmy na kolację a potem ponownie pod Wieżę Eiffel’a. Nocą prezentuje się równie niesamowicie jak w dzień. Zmęczeni wrażeniami po północy dortarliśmy do hotelu.

Monday, April 17, 2006

Portsmouth

Taaaaki długi weekend należało przyzwoicie wykorzystać, więc od kilku dni planowaliśmy wyprawę nad morze. Rozważaliśmy Hastings, Brighton i Portsmouth, jako że w dwóch pierwszych mistach nie ma aż takich spektakularnych atrakcji padło na Portsmouth, na Brighton i Hastings jeszcze przyjdzie czas. Na wycieczke pojechaliśmy ze znajomymi z Epsom, Anią i Grześkiem, wyruszyliśmy około południa.

Przede wszystkim interesował na historyczne doki a w nich HMS Victory, słynny z bitwy o Trafalgar statek Admirała Nelsona. Musze powiedziec że nie byliśmy zawiedzeni jako że jest naprawde spektakularny. Kolejnym punktem było akwarium, obejżeliśmy stadko rekinow, żółwie, piranie, koniki morskie i sporo innych stworzonek, niestety ze względu na szyby zdjęcia z akwarium nie są najlepszej jakości. W planach był jeszcze wjazd na Spinaker Tower, jednak zabrakło na to czasu i musieliśmy odpuścić.


Saturday, April 15, 2006

Długi spacer

Jako, że pogoda sprzyja, jest cieplutko i słonko coraz śmielej wygląda zza chmur, wybraliśmy się wczoraj na spacer. Już od jakiegoś czasu chcieliśmy przejść się po lesie w okolicach Epsom, na mapie wygląda na dość spory, więc pojechaliśmy do tego właśnie lasu.

Las, na początku przynajmniej, nie wyglądał zbyt dziko, był raczej rzadki i w głąb prowadziła wysypana żużlem lub korą drzewną ścieżka. W miarę jak postępowaliśmy w głąb scieżka zaczęła się zawężać i zaczeliśmy żałować, że nie mamy na nogach kaloszy.

Mineliśmy po drodze kilku spacerowiczów, przeważnie z psami, jeżeli dorobimy się kiedyś psa to tam właśnie będziemy go zabierać na spacery w weekendy. Byłoby naprawdę fajnie mieszkać obok takiego lasu, jako że jest to również znakomite miejsce do biegania.

Stare drzewa zostają systematycznie wypalane i wycinane oraz zastępowane przez nowe. Pracownicy lasu zostawiają często stare pnie drzew chyba dla dodania miejscu atmosfery, takie wypalone kikuty wyglądają naprawde fajnie.

W środku tego lasu są ruiny starej rzymskiej wioski (nawiasem mówiąc po kilku godzinach błądzenia po lesie nie znaleźliśmy tego miejsca), w której w maju council organizuje wiosenne fun fair. Będzie można, między innymi, spróbować wypalania naczyń z gliny tradycyjną metodą sprzed niemal 2 tysięcy lat. Mam nadzieję, że się wybierzemy.

Dotlenieni i porządnie zmachani dotarliśmy do domu koło siódmej. Następnym razem chyba musimy wziąć ze sobą lunch, jedno jabłko na głowę to chyba trochę mało na sześciogodzinny spacer…

Friday, April 14, 2006

Trening

Jakieś dwa tygodnie temu, po krytycznej lustracji swojej zimowej figury, doszedłem do wniosku ze mam pare funtów do zrzucenia. Wyciągnąłem wiec spod schodów swoje Saucony i poszedłem biegać. Przypomniałem sobie szybko przyjemne uczucie pokonywania trasy. Podczas biegu układałem plan treningowy na kolejnych kilka miesięcy. Pomyślałem że dobrze byłoby mieć cos to cross treningu bez konieczności chodzenia na siłownię. Jakiś czas temu rozmawialiśmy z Doną o zakupie rowerku reningowego jako że ona nie może biegać a również chciałaby trzymać formę i fugurę. Wrócłem do domu wykąpałem sie i siedliśmy razem do internetu szukając odpowiedniego sprzętu. Spośród kilku propozycji o cenie poniżej 100 funtów wybraliśmy domowy rowerek z darmowa dostawa, 5kg kolo zamachowe i magnetyczny oporniczek.

Zamówiłem dostawę do pracy nastepnego dnia, po powrocie z pracy rozpakowałem i zmontowałem maszynke. Po 20 minutach na tym sprzecie byłem cały zlany potem, nie czułem nóg i byłem cholernie zadowolony że go kupiliśmy. Dona również jeździ, wreszcie mamy gadżet który oboje lubimy :).

Monday, April 10, 2006

Krótki tydzień

Jeszcze tylko niecałe 4 dni i będziemy mieć 4 dni wolnego, pierwsze od kilku lat “normalne” święta dla Dony. Do tej pory zawsze jakaś praca wypadała albo w piątek albo w poniedziałek.

Szef znów pojechał na wakacje i zostawił mnie samego “na włościach”. Nie mam za dużo do roboty wiesz myszkuje po internecie. Znow natknąłem sie na pare zdjęć z Nowej Zelandii i znów mnie ściska w dołku…

Przyszli do nas wczoraj Ania z Grzesiem, opróżniliśmy pare butelek winka i dzisiaj troche mnie głowa pobolewa ale ogólnie nie jest źle. W niedziele oboje mają wolne więc może się gdzieś razem wypuścimy, mam ochote pojechać nad morze, trzeba będzie wyszukać jakieś przyjemne miejsce na spędzienie dnia.

Dzisiaj rano w newsach pokazywali Tonbidge Wells w Kent całe zasypane śniegiem, w nocy spadło tam kilka centymetrów śniegu i leżał na ziemi do rana! Śnieg w Anglii to żadkość ale o tej porze roku to wybryk natury, pewnie znów wszystko zwają na global warming. Mogłoby się wreszcie zrobić cieplej, słońce świeci całymi dniami ale jak zajdzie i wiatr powieje to robi sie natychmiast zimno.

Oby do lata…

Thursday, April 06, 2006

Nowa Zelandia - nasz cel

Koleżanka z pracy wróciła właśnie z 2 tygodniowego urlopu w Nowej Zelandii. Rozpaliło to we mnie lekko przygasające pragnienie odwiedzenia tego niezwykłego kraju. Przywiozła kilkaset zdjęć a każde z nich jest jak pocztówka z raju. Nieprawdopodobne scenerie, olbrzymie rozlegle puste przestrzenie, przyjemny klimat no i wielka rafa koralowa pod bokiem, czego można chcieć więcej. Powtarzam to zawsze, gdybym mieszkałw Nowej Zelandii nigdy nie pojechałby nigdzie na urlop :). Cały dzień opowiadała i opowiadała wszyscy siedzieli z otwartymi gębami i słuchali, niewiele wczoraj popracowaliśmy :P.

Ogólnie była zachwycona, jedyne na co narzekała, to że w tym kraju jest mało ludzi, dla mnie w porównaniu do przeładowanej ludźmi Wielkiej Brytanii byłaby to miła odmiana. Zaraz udałem się sprawdzić jakie są możliwości otrzymania wizy imigracyjnej do Nowej Zelandii.Tak jak przypuszczałem w tej chwili szanse są żadne, jednak za 2-3 lata gdy będę miał ukończone AAT i kilka lat praktyki szanse są i to niemałe. Pomaszerowałem więc wczoraj do college podbudowany tą myśla i nawet nie ziewałem z nudów cały czas. Koniec tegorocznego kursu coraz bliżej będzie miło znów mieć wolne Poniedziałki i Środy wieczór.

Wybieramy się dzisiaj znów na basen, może dzisiaj uda się Donie przepłynąć cały basen z oddychaniem. Znalazłem już PADI center gdzie będziemy robić certyfikat pletwonurków i to już za parę tygodni więc lepiej nich się pospieszy. Chyba wezmę cały nowo zakupiony gear i wypróbuję na odkrytym basenie. Muszę poświczyć snorkeling bo dawno nie nurkowałem, każdy powod jest dobry żeby pobawić się nowymi zabawkami no nie ;).

Saturday, April 01, 2006

Przygotowania do nurkowania

Pojechaliśmy dzisiaj na Dive Shows (www.diveshows.co.uk). Jako że wybieramy się w tym roku na wakacje z nurkowaniem należało zaponać się z ofertą sprzetową i przyjrzeć się bliżej spoleczności nurków, takie show wydawało sie idealnym do tego miejscem.

Impreza odbywała sie w wielkiej sali wystawowej Excel we wschodnim Londynie na Canning Town. Dotarliśmy tam trochę późno bo juz po 12 w poludnie, jakoś niełatwo zebrać się do wyjścia w sobote rano. Nie mieliśmy zabukowanych wcześniej biletów ale można było je kupić przy weściu po 10 funtów na głowę.

Jako że w temacie nurkowania jesteśmy całkiem zieloni, zadawaliśmy sporo pytań czasem pewnie zabawnych jednak nikt nie traktował nas protekcjonalnie, wręcz przeciwnie wystawcy byli uprzejmi i pomocni. Doradzono nam w jaki sposób dobrać maskę, dla mnie sprawa jest raczej prosta, każda prawie którą przymierzałem pasowała, trochę gorzej było z maską dla Dony, jednak po przejściu kilku stoisk znaleźliśmy odpowiedni sprzęt i dla niej. Z rurką poszło łatwiej, bez problemu znaleźliśmy pasujący niedrogi model dla nas obojga.

Jeżeli chodzi o płetwy wybór jest olbrzymi, zarówno kaształt, wielkość, rodzaj “buta”, materiał, usztywnienia itd kosmiczne technologie. Stwierdziliśmy jednak że nasze pierwsze płetwy nie muszą mieć tych kosmicznych wynalazków i skupiliśmy się na tym by były wygodne i dobrze leżały na nodze. Tuż przy wejsciu znaleźliśmy stoisko z rozsądnie wycenionymi płetwami i butami z pianki. Wybraliśmy odpowiednie numery i kolory (czarne dla mnie, jaskrawo żółte dla Dony) i pomaszerowaliśmy dalej objuczeni torbami.

Wszędzie pełno firm reklamujących wakacje z nurkowaniem, oferty z każdego zakątka świata: począwszy od Mikronezji i Wielkiej Rafy Koralowej, poprzez Indonezje, Wschodnią Azję, Afrykę, Europę, Karaiby i Archipelag Galapagos (taka rundka dookoła świata) kończąc na nurkowaniu w lodowatych wodach Alaski i północnej Rosji! Obejżeliśmy fantastyczny film o nurkowaniu w lodzie, zdjęcia wykonane pod górą lodowcową, bajera!

Skrupulatnie przystępowaliśmy do wszystkich możliwych promocji i konkursów, może uda nam się wygrac jakies darmowe wakacje gdzieś w pięknym zakątku globu, pomarzyć zawsze można :P. Po mniej więcej pół godziny wędrowania między stoiskami byliśmy objuczeni folderami i katalogami do tego stopnia że nie mieściły się już w reklamówkach i zaczęły robić się niesamowicie ciężkie, więc przestaliśmy je zbierać.

W pewnym momencie wpadł mi w oko wet suit 3mm grubości, odpowiedni do nurkowania w ciepłych wodach jak równiez do sportów wodnych typu deska czy narty wodne. Okazało się że jest na nie całkiem niezła oferta jako że firma zwija interes w UK i przenosi się na południe Francji. Przymierzyłem i leżał jak ulał, za 40 funtów grzechem byłoby nie wziąć wiec skusiłem się.

Ogólnie bardzo przyjemnie spędzony dzień, teraz tylko trzeba wypróbować caly ten sprzęt, lato na szczęście coraz bliżej :).